fbpx

Wspomnienia z Sobieskiego. Pamiętajcie o ogrodach…

W stolicy województwa śląskiego działa szacowna (z racji dorobku) Instytucja Kultury, która przybrała nazwę Katowice Miasto Ogrodów. Kiedy słyszę to określenie, uruchamia się moja wewnętrzna machina czasu, która przenosi mnie w dzieciństwo i nastoletnią młodość. W czasy, kiedy Częstochowa była miastem ogrodów.

Jeśli spojrzeć na plan z czasów przed II wojną światową, to widać wyraźnie, że zwarta miejska zabudowa, która jest naszą codziennością, w tamtych odległych latach kończyła się tak naprawdę za linią ul. Waszyngtona. Już przy niej były wille zatopione w zieleni, ale dalej – w stronę dworca Stradom obszar stawał się coraz bardziej sielski. Oczywiście tamtych czasów nie pamiętam, w dniach mojego dzieciństwa ta granica przesunęła się na ul. Słowackiego.

Oczywiście domki w ogródkach pojawiały się jeszcze między ul. Kopernika a Sobieskiego, z nasileniem po obu stronach ul. Focha (wówczas Zielona, później Pałczyńskiego). Przypomina to znany genealog i działacz filmowy Jacek Tomczyk, który w takim domku – ni to wiejskim, ni to miejskim – spędził swoje dzieciństwo. W podobnym, ale bliżej wylotu ul. Glogera, mieszkała rodzina Agnieszki Gephard, na czele z dziadkiem Feliksem Krajewskim, zapalonym filmowcem i fotografem. Jeszcze przy samej ul. Sobieskiego był mały dworek z dużą zieloną działką, zajmowany przez kierowniczkę SP nr 11. Wszystkie te zabudowania ustąpiły w latach 70. przed kolejną falą inwestowania w bloki.

Jednak w latach 50. i 60., które wspominam, za ul. Sobieskiego (z wypustką przy ul. Ogińskiego) rozciągało się Moje Osiedle. Sięgało od obecnego Skweru Sokołów po ul. Handlową (obecnie Korczaka) i kończyło się na linii ul. Słowackiego. Jeszcze po jej południowej stronie w kierunku Braci Szkolnych było kilka biednych, piętrowych kamieniczek i domy rodzinne. W jednym z nich mieszkały zaprzyjaźnione rodziny Organów (z Irkiem chodziłem do jednej klasy) i Drapałów (w jednej klasie był Waldek i mój brat, Andrzej).

Wspomnienia z Sobieskiego. Pamiętajcie o ogrodach… 1
Wspomnienia z Sobieskiego. Na tym parkingu był dom z ogrodem rodzin Organów i Drapałów

Jeszcze po przeciwnej stronie ul. Słowackiego (bliżej kościoła) były dwa trzypiętrowe domy, w tym  piękna willa. Do wojny należała do Stalensów, dziadków sławnej Juliette Binoche; później stała się budynkiem komunalnym, wielorodzinnym. Wspomnieniem po willi są pomnikowe drzewa wciąż rosnące przy ul. Słowackiego.

Tam, gdzie dziś między blokami Osiedla Trzech Wieszczów rozległy skwer z placem zabaw, w moich wspomnieniach szumią liście drzewek owocowych. Stąd bowiem i niemal aż po sam dworzec Stradom ciągnęły się sady, przetykane jeszcze gdzieś tam przy ul. Zana pojedynczymi domami. Pamiętam je dobrze, bo często bawiłem się między jabłoniami, przy okazji pojadając spady.

Wspomnienia z Sobieskiego. Pamiętajcie o ogrodach… 2
Wspomnienia z Sobieskiego. Tu, gdzie skwer z placem zabaw przy ul. Słowackiego aż po ul. Zana ciągnęły się ogrody
i sady.

Wspomnienia utrwalił pies państwa Organów, bo podczas naszego biegania po sadzie zaatakował moje łydki i raz udało mu się zostawić ślady zębów. Od tego czasu wiem, że kiedy pies goni w zabawie, nie można przed nim uciekać. Zapewniam, że ten incydent nie wpłynął na mój stosunek do zwierząt. Szczególnie do psów, które lubiłem i lubię, a suczkę Pumę, która była w naszej rodzinie przez 14 lat od początku tego wieku, wspominam ze wzruszeniem.

Przepraszając za prywatne dywagacje, już wracam do wspomnień. Sama własność państwa Organów była rozległa. Sięgała do ul. Zana, a wydaje mi się, że ciągnęła się i po jej drugiej stronie. Zapewniam, że nie była jedynym prywatnym gruntem. O nieużytkach za ul. Pułaskiego (jej brukowaną częścią) już pisałem we wcześniejszych odcinkach. Zdziczałe pola z pojedynczymi jabłonkami wypełniały obszar za pasami zabudowy ul. Pułaskiego, Augustyna, Andrzeja i Loretańskiej (ówczesnej Kościelnej) – do murów terenu kościoła św. Barbary. Za ul. Andrzeja z kolei w latach 60. utworzono ogródki działkowe (dziś Rodzinne Ogrody Działkowe „Malwa”).

Choć bloki Osiedla Sobieskiego otoczone były sadami i polami, to plony z nich służyły chyba do prywatnych celów właścicieli. Jakoś nie słyszałem, żeby trafiały na okoliczne ryneczki. Równocześnie nie pamiętam, żebyśmy jako chłopcy chodzili tam na tzw. „dziargi”.

O zaopatrzenie mieszkańców bloków sezonowo dbali okoliczni chłopi. Furami zaprzężonymi w konie krążyli po osiedlowych uliczkach i wołali np.: kartooofle! Rozwozili też marchew i kapustę – tę ostatnią w sezonie kiszenia. Ziemniaki kupowane na „metry”, obok marchwi i kapusty lądowały w piwnicach jako zapasy na zimę. Bo – w co może młodym czytelnikom uwierzyć trudno – zimą ziemniaki czy warzywa w sklepach robiły się bardzo drogie i były mało dostępne.

W osiedlach można też było słyszeć wołanie: jaagody, jagody!  To chodziły „baby” (wiem, że to dziś niepolityczne, ale tak się naprawdę te kobiety nazywało), z koszami pełnymi jagód, które kupującym odmierzały garnuszkiem – kwaterką. Wyglądały przy tym prawie jak sławna „Pomarańczarka” Gierymskiego, z tym, że ramiona i głowy okrywały regionalnym zapaskami.

Wspomnienia z Sobieskiego. Pamiętajcie o ogrodach… 3
Wspomnienia z Sobieskiego. Te stare drzewa przy chodniku ul. Słowackiego po stronie kościoła pamiętają pewnie willę Stalensów, która stała w głębi (dziś pewnie między blokami).

Przy okazji handlu obwoźnego wspomnę też o jednoosobowych ruchomych punktach usługowych. Najbardziej naszą chłopięcą wyobraźnię pobudzał pan krzyczący po podwórkach: „ooostrzę noże, noże, ostrzę noże!”. Miał mobilny warsztat zbudowany na bazie roweru toczonego na tylnym kole. Kiedy ostrzył, kręcił pedałem połączonym pasem transmisyjny z tarczą szlifierską. Obsługa tego urządzenia wymagała ekwilibrystycznej zwinności, co wzbudzało nasz podziw. Na równi ze snopami iskier wydobywających się spod ostrzonego metalu noża czy nożyczek.

Pamiętam też szklarza, który oferował swoje usługi, wożąc tafle szkła oparte na pedale roweru. Osobną formę handlu prowadził człowiek, jeżdżący po osiedlu furmanką z zawołaniem: „szmaty, szmaty kupuję, szmaty!”. Kobiety wychodziły do niego z naręczami, więc ten biznes musiał mieć wtedy rację bytu.

Oczywiście można było kupować rozmaite płody rolne na ryneczkach. Jedyny zaopatrujący Osiedle Sobieskiego mieścił się przy ul. Handlowej (dzisiaj Korczaka).  Z czasem stragany z owocami i warzywami zaczęły jednak ustępować przed stoiskami z kwiatami, a dziś została tam jedynie smutna namiastka handlowego ruchu. Na przełomie lat 80. i 90., w dobie przemian i braków zaopatrzenia, przed ryneczkiem na ul. Dunikowskiego zaczęły stawać furmanki, z których gospodarze prowadzili handel „prosto od producenta”.

Oczywiście ceny mieli konkurencyjne, więc prędko zaczęły się spory ze straganiarzami. Później w sklepach było wszystko, ryneczek podupadł, a wraz z tym pojawiła się konkurencja na pustym placu u zbiegu ul. Sobieskiego i Pułaskiego, gdzie kiedyś stawały cyrki i wesołe miasteczka. Szybko jednak ceny tam (a szczególnie, gdy ul. Handlowa przestała zagrażać)  poszybowały w górę. Ryneczek stał się ratunkiem desperatów, którym zabrakło z nagła pietruszki  do rosołu.

Zbiegło się to wszystko z upadkiem gospodarstw ogrodniczych Sypickiej i Kucharskiego. Ten drugi był tuż za wzmiankowanym placem u wylotu ul. Focha do Pułaskiego. Dzisiaj cała narożna działka odgrodzona siatką porośnięta jest zielskiem, jakby chciała na siłę zaprzeczyć swojej chlubnej przeszłości. W tamtych odległych czasach cały ten teren zastawiony był inspektami, w których dojrzewały rozmaite uprawy. Zakupy finalizowało się w pawilonie – szklarni wypełnionej zawsze specyficznym dusznym i słodkim zapachem. Pan Kucharski na pewno miał w czasach moich pierwszych wspomnień warzywa z własnej uprawy. Później prawdopodobnie przestawił się wyłącznie na kwiaty. Z pewnością chodziło się do niego po żałobne wieńce.

Wspomnienia z Sobieskiego. Pamiętajcie o ogrodach… 4
Wspomnienia z Sobieskiego. Długi barak przy ul. Mozarta był królestwem ogrodniczki, pani Józi Sypickiej

Tu przypomnę wspomnienie Krzysztofa Domańskiego (malarz mieszkający w Kanadzie):  Miałem radochę pracować u Pana Kucharskiego w szklarni. Pewnego ranka dostaliśmy polecenie wyjazdu taczkami do cyrku na drugą stronę ulicy. Czekał tam na nas miły pan oraz niezwykły ładunek: wielkie i świeżutkie g… słonia!!!! Podobno świetne dla pomidorków!

Czy mama kupowała te pomidorki – jakoś nie pamiętam. Zresztą, częściej po takie zakupy chodziła (i ja z nią) do pani Sypickiej. Jej gospodarstwo usytuowane było na końcu ul. Mozarta. Była tam brama po prawej stronie, a zaraz za nią po lewej malutki, parterowy domek. Chyba był on połączony ze szklarniami, bo – jak u Kucharskiego – powietrze w nim było wilgotne i duszne o słodkim roślinnym zapachu.

Teren ogrodu zastawionego inspektami sięgał aż do następnej uliczki – Wagnera. Nie był dostępny dla klientów, ale zapoznałem się z nim, kiedy wśród inspektów zamieszkała sarenka. Ktoś znalazł ją porzuconą w lesie i przywiózł do Częstochowy. Nie wiedział, co zrobić ze zwierzakiem, a żadnych pogotowi weterynaryjnych wtedy nie było.

Wspomnienia z Sobieskiego. Pamiętajcie o ogrodach… 5
Wspomnienia z Sobieskiego. Trójkątne dachy przy ul. Mozarta zachowały kształt szklarni dawnego gospodarstwa ogrodniczego.

Sarenka trafiła więc do pani Sypickiej, gdzie miała chociaż przestrzeń do biegania. Chyba nazwana została Basią. Stała się oczywiście atrakcją dla okolicznych, a zaprzyjaźnionych dzieci. W tym gronie byłem i ja, zawsze witany przez gospodynię po imieniu, a często jakimś drobnym przysmakiem. Ogrodniczka wiedziała, jak lubię rzodkiewki (które zresztą mama i tak kupowała). Relacja między gospodynią a moją mamą wskazywała także na jakąś zażyłość (a może mnie małemu tak się wydawało?).

Dość, że mogłem oglądać sarenkę z daleka, hasającą  po ogrodzie. Aż któregoś dnia zniknęła, podobno wałęsające się psy pogryzły ją na tyle dotkliwie, że straciła życie. Ogrodnictwo pani Sypickiej przestało funkcjonować z początkiem lat 90., w budynkach po nim rozgościła się jakaś hurtownia. Budyneczki istnieją do dzisiaj.

Po śmierci Kucharskiego, gdzieś w połowie lat 90., jego gospodarstwo stało długo puste. Ktoś próbował je ratować przed ruiną, bez powodzenia. Potem w narożniku terenu stanął pawilon z handlem alkoholami. Też najwyraźniej splajtował, a ogród zarósł chwastami. Przy poszerzaniu ul. Pułaskiego bez potrzeby i sensu zburzony został po sąsiedzku dom druha Zygmunta Łęskiego, a niegdyś pięknie zadrzewiony ogród straszy również chaszczami.

Vis a vis Kucharskiego, Łęskiego i Sypickiej, w dawnym ogródku jordanowskim stanął sklep dużej portugalskiej sieci handlującej wszystkim. Można tam kupić warzywa oraz owoce z całego świata i przez cały rok. Może nie prosto z grządki czy z inspektu, ale jednak…

Tadeusz Piersiak

Czytaj także: Muzeum Monet i Medali. Złoto z Karaibów w papieskiej kolekcji

Wspomnienia z Sobieskiego. Pamiętajcie o ogrodach… 6
https://www.kotly-patrzyk.pl/
https://www.kotly-patrzyk.pl/oferta/pompy-ciepla/