W „I Love You, a teraz się zmień”* opowiadamy o związkach między kobietą i mężczyzną. Mówimy o potrzebie miłości na różnym etapie życia – zaznacza Katarzyna Żak. Ogólnopolska premiera spektaklu wyprodukowanego przez Agencję Artystyczną Certus już 4 czerwca w Częstochowie.
Który żywioł rządzi Panią na scenie: ten muzyczny czy teatralny?
Katarzyna Żak: To trudne pytanie, ale jeśli miałabym wybrać, to ten aktorski, teatralny. Mówię to, mimo mojej muzycznej pasji, śpiewania i nagrywania płyt. Z wykształcenia jestem aktorką i ten pociąg do kreowania postaci stanowi dla mnie clou uprawiania tego zawodu. Uwielbiam to, że można przyjść wieczorem do teatru, założyć inny kostium, perukę, zrobić charakteryzację i być przez jakiś czas inną kobietą.
Niemniej muzyka i musicale chyba mocno wpisały się w Pani drogę zawodową?
– Rzeczywiście na swojej aktorskiej drodze zahaczyłam o wiele musicali. Ukończyłam szkołę aktorską na przełomie lat 80. i 90., który przyniósł w Polsce boom na realizację produkcji muzycznych. Wówczas wystartowało „Metro”, Młynarski zrobił „Brela”, zrealizowano słynne „Mahagonny”. Nawet teatry dramatyczne sięgały po spektakle muzyczne. Zresztą moim debiutem na scenie był „Sztukmistrz z Lublina”.
Od muzyki nie ucieknę i nie chcę tego robić. To gatunek, w którym dobrze się czuję i który daje wiele możliwości opowiedzenia historii. Choć opowiadanie piosenką jest trudniejsze niż gra dramatyczna, bo to krótsza forma.
Jak się Pani zmieniła od czasów tego „Sztukmistrza z Lublina”?
-Dziś jestem dojrzałą kobietą. Odniosłam różne sukcesy, ale też porażki życiowe i zawodowe. Jestem innym człowiekiem. Bardziej doświadczonym, bogatszym życiowo, jestem także bardziej świadoma środków wyrazu, z których korzystam zawodowo.
Samo to, że na początku swojej drogi spotkałam Wojciecha Młynarskiego, mocno zaowocowało. Pod jego skrzydłami zrobiłam swój pierwszy w życiu recital (jeszcze w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu) i nagrałam debiutancką płytę. Wojtek nauczył mnie tego, na co w piosence trzeba zwracać uwagę, co powinno, a czego nie powinno się robić na scenie. Rozmawialiśmy również o gustach artystycznych. I to zaważyło na całym moim życiu zawodowym, na tym, że wykonuję taki, a nie inny repertuar i jestem blisko spektakli muzycznych.
Gdyby spotkała Pani Kasię sprzed lat, co by jej powiedziała: nie idź tą drogą czy dobrze wybierasz?
-Powiedziałabym jej, żeby nie bała się eksperymentować i podążać za tym, co jej w duszy gra. Na początku było tak, że byłam niezdecydowana: tu coś bym chciała zrobić, tu miałam wątpliwości. Dziś wiem, że trzeba próbować, najwyżej się nie uda i trudno. W życiu najważniejsze są spotkania z innymi ludźmi, doświadczenie pracy z różnymi twórcami, operowanie wieloma gatunkami. Każdy reżyser to nowe rozdanie, nowe wartości, nowe spotkanie. To jest ciekawe w tym zawodzie.
Kasi sprzed 30 lat powiedziałabym więc: Nie bój się dziewczyno, idź, próbuj wszystkiego, a po kilku latach samo wykrystalizuje się, co tak naprawdę jest dla ciebie dobre, co cię pociąga, co uwrażliwia. Tylko spotkania z ludźmi dają nam taką siłę i doświadczenie.
I na spotkaniach się właśnie skupmy. Pani współpraca z Krystyną i Jarosławem Pietrzakami, twórcami Agencji Artystycznej „Certus”, rozpoczęła się w 2013 r. i to muzycznie. Zainaugurowaliście ją bowiem musicalem „Siostrunie” w reżyserii Mariusza Kiljana. Dziś producenci nie ukrywają, że jest Pani ich ukochaną aktorką.
-Współpraca przy „Siostruniach” była cudowna. Ten spektakl odniósł w Polsce wielki sukces. Była to duża produkcja, z liczną obsadą aktorską i muzykami, więc w grę wchodziły tylko duże sceny teatralne. Musical zagraliśmy aż 140 razy, przez cztery czy pięć sezonów. Z Krysią i Jarkiem, naszymi cudownymi producentami, spotykaliśmy się więc często. Szybko się zaprzyjaźniliśmy.
Przyjaźń zaowocowała tym, że na sześć wyprodukowanych przez agencję Certus produkcji, Pani zagrała w czterech.
-Zanim doszło do następnej, dużej produkcji, czyli „Serc na odwyku”, Krysia nieśmiało zaproponowała mi małą rolę pokojówki w farsie „Pozory mylą”. Bardzo się ucieszyłam, bo pomyślałam, że dobrze pokazać się czasami w epizodzie. Polubiłam tę postać. Krysia jednak zaznaczała, że trzeba poszukać innego tytułu, nowej, dużej roli. Wkrótce nadarzyła się okazja. Padła propozycja, by mój osobisty małżonek, wyreżyserował sztukę Murray’a Schisgala. Za sprawą tego tytułu, po wielu latach przerwy, spotkałam się z Cezarym na scenie teatralnej. Zagraliśmy małżeństwo, to były dwie ciekawe role i kolejny, trafny wybór Krystyny. Tę sztukę cały czas gramy.
Każdym tym tytułem trafiliście do serc publiczności. Świadczą o tym zarówno nagrody, jak i wypełnione po brzegi sale.
-Te spektakle robimy przecież dla publiczności. Dla nas opinia widza jest opinią najważniejszą. Oczywiście zdanie krytyków też jest istotne, bo oni zwracają uwagę na kwestie bardziej wnikliwe, zawodowe, warsztatowe. Publiczność odbiera jednak przedstawienia mocno emocjonalnie, sercem. Nie można jej oszukać. Albo coś się spodoba, albo nie. Oczywiście jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził. Jednym coś podoba się bardziej, innym mniej. Drobne uwagi są potrzebne. Czytamy opinie, daje nam to do myślenia, bo może jest jeszcze coś, nad czym warto popracować.
Mój mąż zawsze powtarza, że widz jest naszym przyjacielem. Idąc do teatru, wybieramy się na spotkanie z przyjaciółmi, bo oni w jakiś sposób nam ufają, kupują bilety, chcą nas zobaczyć w nowych rolach. Musimy dać z siebie 200 proc., żeby nie zawieść tych oczekiwań.
Jak ktoś się raz zniechęci, potem już może do teatru nie wrócić. Wasze spektakle jeżdżą po całej Polsce, docieracie w przeróżne miejsca. Także tam, gdzie teatrów instytucjonalnych nie ma. Spotkanie z Wami, może być dla widzów jedynym kontaktem z taką sztuką. To pewna odpowiedzialność.
-To prawda. Może być to dla kogoś jedyna okazja do tego, by pokochać teatr. W swojej pracy zawsze podchodzimy więc do widza z największą atencją.
Spektakle, które firmuje agencja Certus, zawsze są aktorskie. Zawsze oferują artystom materiał, nad którym warto się pochylić, bo te teksty zawsze są o czymś. To nie sztuka dla sztuki. Podobnie jest z „I Love You, a teraz się zmień”, najnowszą produkcją Agencji Certus.
-Ilość postaci, które możemy zagrać w „I Love You” jest naprawdę imponująca. To oczywiście krótkie formy, miniscenki,minipowieści. Przebieramy się po kilkanaście razy. Dawno nie miałam tyle radości z grania w spektaklu. Podczas dwóch godzin mogę pokazać się publiczności w różnych wcielaniach kobiety. I to samo dotyczy każdego z nas, bo w spektaklu gram razem z Elą Romanowską, Robertem Rozmusem i Rafałem Królikowskim.
W „I Love You” pracujecie w podobnej ekipie, jak w „Siostruniach”. Jest ten sam reżyser, scenograf, kostiumograf, choreografka, a wyłączywszy Rafała Królikowskiego – nawet i ta sama obsada. To ułatwia współpracę?
-Fajnie jest pracować z ludźmi, których się lubi i ceni. To dodatkowa wartość. Widz dostrzega, że poza zagraniem danego tematu na scenie, czerpiemy przyjemność z przebywania ze sobą. To współpraca bazująca na absolutnym zaufaniu. Nawet jak się coś, komuś wykopyrtnie, to kolega nas wyratuje na 100 proc.
W „Siostruniach” – z wyjątkiem końcówki – graliśmy same kobiece role, tu panowie grają i mężów, i kochanków, opuszczonych, porzuconych, potrzebujących, kochanych i tej miłości poszukujących. Z Elą mamy podobne zadania. W pierwszym akcie gram młodsze kobiety, co stanowi pewien problem, ale to świetne wyzwanie. Dziś scena, gdy gram młodą dziewczynę, należy do moich ulubionych. Za kulisami nazywamy ją „Kopytka”.
O czym opowiadacie w tych kilkunastu scenach?
-O związkach między kobietą i mężczyzną. O potrzebie miłości na różnym etapie życia. Jest i para pracująca w korporacji, która nie ma czasu na uczucia, ale bardzo doskwiera jej samotność. Próbują sobie więc tę miłość jakoś zorganizować. Jest też chłopak i dziewczyna, którzy od lat się spotykają. Ona jest nim zauroczona, a on nigdy nie spojrzał na nią jak na kobietę. W końcu dziewczyna bierze sprawy w swoje ręce i zadaje pytanie wprost. To zupełnie inne spojrzenie na relację damsko-męską, która jest najtrudniejsza w życiu.
Pokazujemy, jak to wygląda, gdy ktoś dopiero próbuje się umówić, czym są umawiane randki. Mówimy o pierwszym seksie małżeńskim, o tym, jak związek zmienia się po kilku latach, gdy pojawiają się dzieci. Opowiadamy o miłości na początku i na końcu życia, bo na scenie pojawia się również para staruszków.
To przegląd różnych odmian miłości i to jest w tej sztuce najpiękniejsze. Miłość nie jest jednowymiarowa, ale w każdym wieku jest na nią czas i nigdy nie jest na nią za późno. Nawet jak ma się już osiemdziesiątkę na karku.
To spektakl niezwykle wymagający technicznie. Tempo jest wręcz ekspresowe.
-Nie znałam wcześniej tej sztuki, ale gdy Krystyna mówiła, że będziemy grali wiele postaci, już się ucieszyłam. To cudowna zabawa. Na początku pojawiały się nerwy, przebieraliśmy się w nie to, co trzeba. Zdarzyło mi się wyjść na scenę w odpowiednim stroju, ale w peruce z poprzedniego epizodu. Wszyscy się śmiali. Trudność polega na tym, że przebieranki muszą być ekspresowe i równie szybko musimy wejść w nową postać.
Tekst, który świetnie przetłumaczył Bartosz Wierzbięta, jest niezwykle dowcipny. Publiczność konfrontuje to, o czym opowiadamy, z własnymi przeżyciami i doświadczeniami. Podkreśla, że oglądając „I Love You” nie tylko się setnie bawi, ale i mocno wzrusza. Dostarczamy widzowi rozrywki, ale i refleksji. Do teatru przychodzimy przecież nie tylko po śmiech, ale i przemyślenia.
Zanim spotkamy się na ogólnopolskiej premierze „I Love You” w Częstochowie, spektakl miał w lutym swoją warszawską premierę. Jakie emocje jej towarzyszyły?
-Niezręcznie mi o tym mówić, ale widzom naprawdę podoba się ten spektakl. Mówią, że to dwie godziny takiego relaksu dla siebie samego. Publiczność świetni się bawi i zwraca uwagę na wszystko, także na warsztat aktorski. To dla nas bardzo cenne.
Te opinie pewnie bardzo cieszą, ale z drugiej strony stwarzają trudność, bo poprzeczka postawiona jest wysoko.
-Krystyna Pietrzak bardzo długo szuka pomysłu na kolejne produkcje. To nie jest tak, że zrobimy jedną premierę, a za trzy dni już pracujemy nad następnym tytułem. Agencja Certus przyzwyczaiła swoją widownię do wysokiego poziomu, do tego, że nie wolno obniżać poprzeczki. Krystyna szuka mądrych sztuk, kreatywnego reżysera i zespołu aktorskiego, który będzie reprezentował agencję na scenach całej Polski.
Pan Cezary zdecydował się wyreżyserować dla agencji trzy tytuły, a czy Pani podjęłaby się podobnego wyzwania?
-Zdecydowanie nie. Szczerze podziwiam mojego męża za to, że on odnajduje w tej roli radość i przymówi w domu, że to już ostatni raz, że praca z aktorami jest gorsza niż w kopalni (śmiech). Ale gdy przychodzi kolejna propozycja, znów się nad nią pochyla. Ostatnia jego realizacja „Dziewczyna z pociągu” w Och-Teatrze w Warszawie przyniosła mu dużo satysfakcji. Podobnie jak spektakle komediowe. Jego reżyserskim debiutem było „Trzeba zabić starszą panią” z nieodżałowaną Barbarą Krafftówną. Ma już doświadczenie i świetnie sprawdza się po drugiej stronie. Ja jestem zadaniowa, nie mam chyba takiej wyobraźni, jaką mają reżyserzy, nie pcham się tam.
Czy ma Pani rolę, na którą nadal czeka?
-Jestem w takim wieku, że nie mam marzeń aktorskich. Niektóre role odrzucam. Robię to, jeśli jakaś propozycja się powiela albo gra- łam już podobną postać. Szukam nowych wyzwań. Trudno o dobrą rolę dla kobiety dojrzałej i to zarówno w dramaturgii klasycznej, jak i współczesnej. Ról męskich zawsze jest więcej.
Na szczęście powoli się to zmienia. Obserwujemy to w filmie i serialach, ale liczę, że i dramaturgowie dojrzeją do tego, by pisać ciekawe role dla nieco starszych aktorek. Każdy ma przecież mamę, ciocię, babcię, starszą sąsiadkę czy nauczycielkę. My, kobiety dojrzałe, istniejemy. Niedawno udało mi się zagrać taką rolę w Teatrze Telewizji. Cieszyłam się na nią, zachwyciłam się scenariuszem, ale nie wyobrażałam sobie tego wcześniej. Stało się. Jako aktorzy jesteśmy ludźmi na „stand-by’u”, czekamy w gotowości na to, co przyniesie los. Czekam więc na niespodzianki.
Rozmawiała Zuzanna Suliga
„I Love You, a teraz się zmień”* to szósta już produkcja częstochowskiej Agencji Artystycznej Certus. Ogólnopolska premiera musicalu w reżyserii Mariusza Kiljana odbędzie się w sobotę, 4 czerwca o godz. 19 w Teatrze im. A. Mickiewicza. Wcześniej, bo o godz. 16 prezentowany będzie spektakl przedpremierowy. „I Love You, a teraz się zmień” będzie można obejrzeć także dzień później, tj. 5 czerwca o tych samych godzinach.
Sprzedaż biletów trwa. Te na premierę kosztują 130 i 150 zł, a te na pokazy popremierowe – 110 i 130 zł. Można je nabyć w siedzibie agencji przy ul. Dąbrowskiego 36/4, w kasie teatru przy ul. Kilińskiego 15 oraz za pośrednictwem stron kupbilecik.pl i biletyna.pl. Szczegóły: www.agencjaartystycznacertus.pl.