fbpx

Aleksander Wierny: Pisanie jest dla mnie najważniejsze [ROZMOWA]

– Mimo że mam na koncie już kilka książek, to sam proces pisania do dziś jest dla mnie chyba niezrozumiały i w pewien sposób poruszający – zaznacza częstochowski poeta i prozaik Aleksander Wierny. 10 grudnia odbędzie się premiera dwóch jego najnowszych publikacji.

W połowie listopada podczas Śląskich Targów Książki zaprezentowałeś premierowo  powieść „Słabnące światło sierpniowego słońca”. Jednak to nie jedyna nowość w Twoim dorobku literackim?

Aleksander Wierny*: I powieść, i moja najnowsza książka poetycka „małe nowe ciała” ukazują się niemal równocześnie, więc nie rozdzielam tych premier.

Zaczynałeś od prozy, dopiero dwa lata temu zadebiutowałeś jako poeta. W której formie czujesz się lepiej?

Rzeczywiście ostatnio wydawałem głównie książki poetyckie i długo myślałem, że do prozy już nie wrócę. Przypomnę, że kiedyś udało mi się napisać kryminał, horror, ale też i prozę autobiograficzną. Miałem wrażenie, że nie mam już nic do powiedzenia w tej dziedzinie. Nagle, w końcu czerwca zeszłego roku, pojawił się jednak impuls. I napisałem tę książkę tak, jak zawsze chciałem, a nigdy mi nie wychodziło. Pisałem bez przerwy, codziennie, na jednym oddechu. Powieść powstała w dwa i pół miesiąca, skończyłem ją na początku września. Zawsze wierzyłem w pracę, nigdy w tzw. natchnienie, ale jeśli ono rzeczywiście istnieje, to dopadło mnie właśnie wtedy.

Aleksander Wierny: Pisanie jest dla mnie najważniejsze [ROZMOWA] 2
„Słabnące światło sierpniowego słońca” (okładka)

Skąd inspiracja?

„Słabnące światło sierpniowego słońca” to powieść drogi. Jako student jeździłem w wakacje po Europie, żeby sobie dorobić. Wszyscy tak wtedy wszyscy tak robiliśmy, żeby dorobić do stypendiów. Jeździłem autostopem, wożąc ze sobą „W drodze” Jacka Kerouaca w świetnym tłumaczeniu Anny Kołyszko. Mam ją zresztą do dziś, choć niemal się rozpadła. Te wyprawy częściowo zainspirowały mnie do napisania książki.

Drugiej inspiracji dostarczył mój znajomy – tłumacz i poeta, który wrzucił na Facebooka klip z kultowego czeskiego filmu „Jazda” Jana Svěráka. To uruchomiło moją wyobraźnię w przedziwny wręcz sposób. Nagle zobaczyłem postaci trojga moich bohaterów – Bratka, Karoliny i Emilki. Zdradzając ułamek fabuły: nie znają się zupełnie, spotykają przypadkiem w knajpie w Częstochowie i z różnych powodów wyruszają w podróż, która nie ma celu ani kierunku. Zakładają, że jadą przed siebie. Potem dochodzi również wątek kryminalny. Niemniej, mimo pewnych niebezpieczeństw, nie chcą przerwać tej podróży. Doświadczają podczas niej rzeczy, których nie rozumieją, ale interpretują je jako najważniejsze wydarzenia w ich życiu. W tle jest też pokazany świat, który – niestety – zmierza ku nieuniknionej katastrofie. Jest to więc proza trochę prepostapokaliptyczna.

Mając w pamięci „Krew i strach” myślę, że lubisz sięgać po taką grozę. Przestrzegasz przed końcem świata?

Ta katastrofa nie jest zdefiniowana, czytając raczej odczuwamy niepokój. Ten niepokój był we mnie, kiedy pisałem książkę, bo przypomnę, że w czerwcu zeszłego roku właśnie wyszliśmy z pandemicznego zamknięcia. Dlatego oprócz podskórnego lęku zawarłem w niej też inną emocję, potrzebę wyrwania się, ucieczki, podróżowania.

Punktem wyjścia jest Częstochowa i to nie po raz pierwszy w Twojej twórczości. Taki tytuł nosił także drugi tom poetycki, który wydałeś w 2020 r. O czym dziś opowiadasz?

Wiersze z „Sygontki” i „Częstochowy” umieszczone były w bardzo konkretnych przestrzeniach. Pierwsza to wieś, gdzie nasza rodzina kupiła drewnianą chałupkę, która stała się naszym drugim domem. A Częstochowa to miasto, w którym się urodziłem i w którym mieszkam (nie licząc kilku lat przerwy na studia). W najnowszej książce poetyckiej przestrzenią jest zaś ciało.

Opowiadam o chorobie, doświadczeniu granicznym, bliskim śmierci. „małe nowe ciała” mają taką konstrukcję, że z jednej strony dotykają konkretnego ciała, które choruje (to uniwersalne doświadczenie dla nas wszystkich), ale z drugiej choroba jest alegorią tego, co dziś dzieje się na świecie. Mam wrażenie, że to nie tylko nasze ciała toczone są chorobą, ale i nasza cywilizacja ma sporą zadyszkę, brakuje jej tlenu.

Szukałeś rymu do słowa COVID?

– Absolutnie nie. W książce nie pojawiają się takie słowa, jak „koronawirus” i „pandemia”. Choć nie ukrywam, że bardzo poważnie chorowałem na COVID i to też był impuls twórczy, który doprowadził do takiego właśnie skonstruowania tej książki. W tomie są więc też wiersze, które opisują szpitalną, makabryczną rzeczywistość.

Aleksander Wierny: Pisanie jest dla mnie najważniejsze [ROZMOWA] 3
„małe nowe ciała” (okładka)

Czy fakt, że zarówno „Sygontka”, jak i „Częstochowa” otrzymały nominację do nagrody Orfeusza, dodał Ci skrzydeł czy dołożył presji?

– Każde docenienie jest ważne. Jednak w parze z motywacją kroczy stres. O ile samo pisanie mnie nie stresuje, to już upublicznienie tego, co napisałem – tak. Jeśli nagle zostajesz dostrzeżony w środowisku poetyckim, a nie jest ono duże, to pojawia się także świadomość, że osoby, które naprawdę się na tym znają, będą dalej śledzić moją twórczość.

Zanim my – czytelnicy sięgniemy po Twoje książki, z kimś je konsultujesz?

– Mam kolegów pisarzy i poetów, z którymi organizujemy sobie nieformalne seminaria i przegadujemy teksty. Podobnie jak w dziennikarstwie prasowym, zanim tekst trafi do czytelnika, dobrze, żeby zerknął na niego redaktor. Z zewnątrz łatwiej dostrzec pewne rzeczy.

Jesteś odporny na krytykę?

– Mam grubą skórę i swoje lata, więc nie tak łatwo mi dokuczyć. Jednak uwagi na etapie kształtowania ostatecznej formy książki bardzo sobie cenię. Wiem, że ludzie, z którymi o nich rozmawiam, chcą, żeby te teksty były niezłe. Choć zawsze pojawia się wtedy z tyłu głowy myśl „niedobrze, coś mi nie wyszło”. Da się to na szczęście zobiektywizować.

Poeta czy prozaik? Jakbyś się przedstawił?

– Nie potrafię tego nazwać. O ile, jak wspominałem, przed powstaniem „Słabnącego światła sierpniowego słońca” nie czułem potrzeby powrotu do prozy, dziś nie jestem już tego taki pewien. Jestem kimś, kto pisze.

O czym jeszcze chciałbyś opowiedzieć?

– Mam trzy rozpoczęte projekty: dwa poetyckie, jeden prozatorski. Nie wiem, czy uda mi się je skończyć. Utknąłem w pewnym punkcie, a ponieważ w natchnienie jednak nie wierzę, staram się znaleźć rozwiązania. Pracuję nad tym.

Częstochowska premiera obu nowych książek już 10 grudnia. Warto dodać, że wpisuje się ona w program nowego festiwalu na mapie miasta.

– Zapraszam wszystkich 10 grudnia na godz. 19 do Ośrodka Promocji Kultury „Gaude Mater”. Spotkanie będzie elementem festiwalu pod hasłem „Poezja jest najważniejsza”. To pierwsza edycja, ale mam nadzieję, że doczeka się kontynuacji.

Poezja jest najważniejsza. A co dla Ciebie jest najważniejsze?

– Odpowiem nieco niezgrabnie – w pisaniu najważniejsze jest pisanie, sam akt, proces. Reszta to pochodna, mniej lub bardziej istotna. A mimo że mam na koncie już kilka książek i wiele tekstów nieartystycznych, to sam proces pisania do dziś jest dla mnie chyba niezrozumiały i w pewien sposób poruszający.

Rozmawiała Zuzanna Suliga

Aleksander Wierny: Pisanie jest dla mnie najważniejsze [ROZMOWA] 4
Aleksander Wierny (fot. Łukasz Kolewiński)

*Aleksander Wierny. Urodził się i mieszka w Częstochowie, pomieszkuje w Sygontce. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Kiedyś – dziennikarz prasowy i telewizyjny w lokalnych redakcjach, dziś – urzędnik. Wydał prozę gatunkową – kryminały „Światło” i „Teraz”, horror „Krew i strach” oraz autobiograficzną prozę „Matka mojego dziecka”. Wydał dwie książki poetyckie, „Sygontkę” (KIT Stowarzyszenie Żywych Poetów, 2019) i „Częstochowę” (Fundacja Duży Format, 2020), obydwie nominowane do nagrody Orfeusz.