„Chodziła po ziemi, miała niebo w sobie” – powiedział biskup Andrzej Przybylski, żegnając Sabinę Lonty w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. W tle miał sztandar Miasta Częstochowy oraz Zespołu Państwowych Szkół Plastycznych. W ławach kościelnych obok najbliższych zmarłej: syna, synowej i wnuka zasiedli przyjaciele malarki, koledzy artyści, znajomi – w tym delegacja władz Częstochowy.
Nie ma już Sabiny Lonty, jej prochy w urnie znalazły 3 października miejsce na Cmentarzu św. Rocha. Spoczęły obok Romana Lonty, który był nie tylko mężem, ale przyjacielem i – w pełni sensu tego słowa – partnerem swojej żony. Zmarł niemal dokładnie przed dziesięcioma laty; pogoda też była tak piękna! Stanowił dla Sabiny podporę i kontrapunkt. On pragmatyczny (choć z głową wypełnioną projektami), ona romantyczna, wciąż jakby trzy stopy nad ziemią.
Kiedy odszedł Roman, Sabina straciła opokę, dzięki której mogła wspinać się ku słońcu. Pięknie to powiedział biskup: „Chodziła po ziemi, miała niebo w sobie”, ale nie to Niebo bliskie kościelnemu hierarsze. Niebo romantyczne, które w jej obrazach, w tumanach rozmgleń schodziło na swojskie pejzaże i tajemnicze weduty. Krytycy mówili o jej sztuce, że leży na granicy realizmu i abstrakcji. Dlatego właśnie, że na jej płótnach rzeczywistość osiągała niebiański wymiar, wymiar onirycznej bajki.
Sabina Lonty bardzo szybko zyskała swój indywidualny wyraz, jej prace są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka. Były poszukiwane i cenione, o czym świadczą nie tylko głosy krytyki, zaproszenia na prestiżowe plenery w gronie pięknych nazwisk polskiego malarstwa, wystawy krajowe i zagraniczne. Także grono naśladowców jej wizji chat zatopionych w polskich malwach i równocześnie w rozmgleniach jakiegoś niedopowiedzenia, tajemnicy.
Grono przyjaciół i sympatyków poszerzyła Sabina Lonty po okresie pracy nauczycielskiej. Uczyła w LO im. Słowackiego, później miała swoją pracownię malarstwa na WSP. Była lubiana, uczniowie i studenci odwiedzali ją jeszcze po latach. Wraz z Romanem byli bardzo aktywni w środowisku, Sabina uczestniczyła we wszystkich chyba plenerach częstochowskiego kręgu plastyków. Miała wystawy w wielu galeriach w Polsce i za granicą. Opowiadała o dłuższym pobycie w USA, z którego nowi przyjaciele wręcz nie chcieli puścić jej do Polski.
Tęskniła jednak za mężem, za synem Tomaszem. Popularność Sabiny jako malarki rosła, jej malarstwo zaczęło być poszukiwane. Z myślą o niej Roman wybudował ich dom. Piękna architektura, którą zaprojektował, miała służyć celowi mieszkalnemu, ale też wystawienniczemu – z zapleczem pracownianym dla żony – malarki. Dom był piękny, położony w artystycznie ukształtowanym ogrodzie (przez pewien czas z ekspozycją rzeźb Jerzego Kędziory). Wspólnie z kolegą z „Plastyka” – Jerzym Dudą-Graczem – w części wystawienniczej postanowili zrobić galerię.
Tak w 1994 roku powstała Galeria Lonty-Petry. Służyła prezentacji i sprzedaży prac Dudy-Gracza i Sabiny, później też ekspozycji dzieł innych wybitnych artystów: Zdzisława Beksińskiego, Stasysa Eidrigeviciusa, Zbysława Marka Maciejewskiego, Mariana Michalika i innych. Piękne wnętrza i gościnni gospodarze sprawili, że miejsce to było odwiedzane przez wiele niezwykłych osobowości nie tylko świata szeroko pojmowanej sztuki. Z czasem stało się swoistym centrum towarzysko-artystycznym z szerokim kręgiem miłośników, wykorzystywanym również przez władze Częstochowy jako atrakcyjny salon recepcyjny przy okazji odwiedzin w mieście oficjalnych gości. Galeria pod dotychczasowa nazwą zaprzestała działalności w 2004 roku, po śmierci Jerzego Dudy-Gracza. Jeszcze do śmierci Romana była tam stała galeria prac Sabiny.
Muzeum Częstochowskie, w którym pracowałem do emerytury, miało w zamiarze zrobić Sabinie wystawę jubileuszową. Programowałem ją jeszcze w „Gaude Mater” na 70. urodziny malarki. Snuliśmy plany przy okazji wystawy memorialnej Romana, zorganizowanej w Ośrodku Promocji Kultury w rocznicę śmierci. Plany pokrzyżowały nam przejściowe problemy artystki z poruszeniem się. Do rozmów wróciliśmy dopiero w 2018 roku. Sabina koniecznie chciała namalować coś nowego. Podczas kolejnych spotkań okazało się, że podobrazia kupował jej Roman, on też gruntował płótna według jakiejś sobie znanej receptury. Brak męża i przyjaciela okazywał się przeszkodą niemal nie do przezwyciężenia, Zaczęliśmy więc szkicować program wystawy w oparciu o prace znajdujące się w pracowni, ewentualnie wypożyczenia. Enklawą miała być prezentacja dokumentów i wspomnień dotyczących Galerii Lonty-Petry.
Kilkakrotnie w tym okresie odwiedziłem też malarkę wraz z żoną. Zaproszeni na herbatkę musieliśmy pomagać gospodyni w przygotowaniu poczęstunku – wydawała się nie być u siebie. Kiedy do niej dzwoniłem, nie wiedziała, z kim rozmawia. Później weszliśmy w okres wybierania prac i dokumentów do wystawy. Pracowaliśmy z Sabiną wraz z szefową Działu Sztuki Muzeum Częstochowskiego, Katarzyną Sucharkiewicz.
Opuszczaliśmy pracownię malarki przekonani, że wybraliśmy eksponaty, że uzgodniliśmy z autorką, jak ma przygotować obrazy. Wracaliśmy po uzgodnionym czasie, ale okazywało się, że gospodyni zupełnie zapomniała o naszej poprzedniej wizycie i… cały proces trzeba było zacząć od nowa. Wkrótce syn malarki Tomasz i jego żona – Ewa uświadomili nas, że mama traci kontakt z rzeczywistością i o wystawie nie może być mowy. Że niestety Sabina gubi się już we własnym domu, gdzie część prywatna połączona jest z pracownią poniżej stromymi schodami. Podobno byliśmy z Katarzyną Sucharkiewicz ostatnimi częstochowianami, którzy korzystali ze świadomości Sabiny Lonty.
Jeszcze wzięła malarka udział w wystawie „8 Kobiet” w Konduktorowni, jeszcze odwiedziła nas w Galerii 4 Arte. Później zniknęła z życia publicznego, a jej rodzina informowała o szybkich postępach podstępnej choroby. Ta właśnie Altzheimer przyczynił się do śmierci Sabiny Lonty. Od dawna brakowało Sabinki w naszej codzienności, teraz już odeszła na zawsze.
Pozostawiła w pamięci, pod naszymi powiekami obraz barwnego motyla, istoty romantycznej, stąpającej po ziemi z niebem w sobie, a jednak kreatywnej i oddanej ludziom, o bogatym wnętrzu i niezwykle ciepłej, kobiecej osobowości. Zostawiła nie tylko swoje dzieła, dorobek Galerii, ale też sympatię i wdzięczność swoich dawnych uczniów (LO im. Słowackiego) oraz studentów (WSP). Wreszcie najbliższych, którzy na pewno dbać będą, by pamięć o Sabinie i Romanie Lontych trwała.
Tadeusz Piersiak
Czytaj także: Magdalena Kmiecik. Zdemaskowana