Teatr im. Mickiewicza zaprosił swoją publiczność na „Polowanie”. W sobotę prapremierowo zagrany został w nim spektakl oparty na tekście Ishbel Szatrawskiej, adaptowany na scenę i wyreżyserowany przez młodego (1999 r.) twórcę Piotra Pacześniaka.
Jak dowiedzieliśmy się jeszcze przed wejściem na teatralną widownię, autorka tekstu „Polowania” napisała go jako 30-latka, widząc w nim kanwę małej opowieści filmowej. Piotr Pacześniak początkowo chciał jej dzieło przedstawić w teatrze poznańskim w spektaklu czytania dramatu. Ostatecznie wprowadził go na scenę w Częstochowie, poddając za zgodą (i zadowoleniem) autorki znacznej obróbce zarówno w zakresie prezentowanych wątków, jak i charakterystyki bohaterów.
Tytułowe polowanie jest dramatyczną osią wszystkich scenicznych wydarzeń. Coś, co w Polsce wciąż jeszcze nazywa się etosem myślistwa, wyznacza nawet konstrukcje osobowości. Wiktor (Adam Hutyra) oraz jego mentor Rudzki (Waldemar Cudzik), noszą tytuły Wielkich Łowczych i są członkami zakonu kultywującego tezę, że polowanie kształtuje męskie charaktery. Co więcej, że daje rozwijający wewnętrznie kontakt z naturą. Równie „męskie” poglądy mają na kształt ogniska domowego, gdzie pan i władca zarządza żoną i dzieckiem, włączając w to wyznaczanie im celów życiowych i obowiązujących poglądów.
Tu z góry przepraszam za skojarzenia, jakie ujawnię za chwilę. Jeśli jednak spektakl krytyczny wobec rzeczywistości (chyba szczególnie polskiej) ma swoją premierę na tydzień przed wyborami mogącymi zmienić kształt polityczny kraju i które powodują mocne (brutalne?) światopoglądowe starcie, jego promotorzy i twórcy muszą się liczyć z tym kontekstem działającym na stan umysłu widza. Przepraszam więc, że kiedy oglądam Wiktora podczas gali wręczenia mu łowieckiego medalu, traktującego żonę i syna jak poręczne przedmioty, widzę pewnego posła.
Miał pełne usta frazesów o patriotyzmie, tradycji, etosie, a w domu znęcał się nad żoną (za co zasądzono mu dwa lata!). Kiedy Rudzki wychwala wychowawcze walory myślistwa i towarzyskie zalety (polowałem z ministrami, polowałem z prezydentem; wystarczy jeden mój telefon…) widzę stetryczałego ministra, który z dziećmi myśliwych robił sobie zdjęcia przy krwawym pokocie.
O czym jest ten spektakl? O wszystkim? Niemalże – bo wierzę, że poszczególni oglądający znajdą tam treści, które ujawnią ich indywidualne doświadczenie życiowe.
Problem uprawiania sportu, który polega na zabijaniu zwierząt wpędzonych najpierw w krańcowy stres, mamy już zarysowany. Już za moment, w miarę dziania się spektaklu, poznajemy patriarchalne relacje w małym stadku Wielkiego Łowczego. To pewnie ciężar przygniatający wciąż wiele polskich – tradycyjnych rodzin. Żona przeznaczona do obsługi bliskich, syn wiecznie nie na miarą oczekiwań rodziców – szczególnie ojca. Wkrótce, podczas przygotowywania uroczystej kolacji w domu Rudzkiego, dostrzegamy kryminogenne wątki relacji między fetowanym Wiktorem a gospodarzem. Ten z kolei jest w jakiejś cichej, choć dostrzegalnej wojnie małżeńskiej ze swoją młodą połowicą, kuszącą negliżem Natalią (Hanna Zbyryt).
Jeśli tylko otworzy się jakąś szafę w rezydencji Rudzkiego – wypada trup. Chciałoby się je opisać, ale jesteśmy coraz bliżej spoilerowania. Powiedzmy tylko, że obie obserwowane rodziny dekonstruują się na naszych oczach. Z każdego wychodzi jeśli nie bestia, to padalec.
Wielość wątków i zmieniających się nastrojów spowodowały, że reżyser dla ich oddania zastosował różne rozwiązania formalne. Scena pierwsza jest wręcz komediowa i publiczność bawi się znakomicie, śpiewa nawet z Wiktorem pieśń myśliwską (na nutę „Pierwszej Brygady”). Patos miesza się z groteską. Potem teatrum przenosi się do willi Rudzkiego. Zaczyna się teatr absurdu – moim zdaniem najciekawsza część spektaklu. Zrutynizowane banały, napędzają zmechanizowane ruchy aktorów, absurdalne powtórzenia nic nie znaczących fraz, automatyczne przestawianie foteli (które są jedynym umeblowaniem sceny), przedłużające się pauzy. Fizycznie odczuwamy budujące się napięcie.
Natalia Rudzka w peniuarze i bieliźnie wykonuje gimnastyczne łamańce. Kiedy Wiktor atakuje swojego syna Łukasza (Karol Czajkowski), ten wykonuje rodzaj pompek z padu w multiplikacji. A jego matka i żona Wiktora – Barbara (Agnieszka Łopacka) szczeka jak zaniepokojona suka (chwilę później zapada się w jakimś skomplikowanym przysiadzie). Władziu (Robert Rutkowski) w odruchu buntu zaczyna dusić Rudzkiego, żeby za moment czepiać się ekspiacyjnie jego kolan i stóp.
Ten fragment spektaklu jest dynamiczny, kumulują się w nim emocje, a padające teksty zawisają nad sceną z wykrzywioną gębą. Przeradza się miękko w typowy dramat rodzinny (teatr środka), aż pada hasło: no to, na polowanie! Myśliwi biorą w ręce sztucery z lunetami oraz laserowymi celownikami i idą szlachetnie walczyć z bezbronną zwierzyną. Scena łowów jest również bardzo ciekawie wymyślona. Grana jest ruchem, światłem czołówek i dialogiem. Może tylko z czasem świeżość pomysłu gaśnie, głosy w ciemności, mimo wagi padających słów, zaczynają nużyć. Aż pada strzał!
Zaczyna się finał prowadzący nas znowu w świat groteski i absurdu.
Zapomnieliśmy o jeszcze jednej osobie dramatu. Ważnej, bo opisanej w didaskaliach – Nika / suka Witolda i Barbary. Wiele pada o niej słów pełnych miłości. Drastycznie – w moim odczuciu – zaprzecza im sposób upamiętnienia wiernego czworonoga. Jest to ostatni dowód na fałszywość wszystkiego, co szlachetne w zachowaniach i uczuciach ludzi.
Ponieważ to uczucia i relacje ludzkie stają w pierwszym planie spektaklu, scenografia, kostiumy, muzyka i ruch sceniczny są im podporządkowane. O ciekawym wykorzystaniu foteli już pisałem. Pięknie grają też wielkie weneckie lustra, za którymi dokonują się intymne sceny między aktorami. Równie dyskretna jest muzyka, obecna głównie w postaci wibracji, cichego warkotu, by w kulminacjach odzywać się głosem gongów.
Tadeusz Piersiak, fot. Piotr Dubak, Teatr im. Adama Mickiewicza
Czytaj także: „Inteligenci” w reżyserii Wojciecha Malajkata znów w Częstochowie.
https://www.kotly-patrzyk.pl/oferta/pompy-ciepla/