11 września 2001 r. na zawsze zmienił się świat. W 20. rocznicę zamachów na World Trade Center, wspomina je częstochowianin Artur Sosna, który wraz z przyjaciółmi i bratem, przebywał w tym czasie w Nowym Jorku.
Przypominamy historię, której nie da się zapomnieć. 11 września 2001 r. świat się zatrzymał, miliony osób z lękiem i niedowierzaniem śledziły na ekranach telewizorów wydarzenia z Nowego Jorku. Przedstawiciele Al-Ka’idy uprowadzili wówczas cztery samoloty pasażerskie. Dwa z nich skierowali na bliźniacze wieże World Trade Center, a jeden na budynek Pentagonu. Czwarty z samolotów nie dotarł do zamierzonego przez terrorystów celu – rozbił się na polach Pensylwanii.
Według oficjalnych danych podczas zamachów zginęło blisko 3 tys. osób. Mimo upływu lat liczba ofiar rośnie, niezwykle często przypomina się bowiem o chorobach, które dotknęły tych, którzy nieśli pomoc w tamtych tragicznych chwilach.
Koszmarowi z 2001 r. poświęcono wiele artykułów, książek i filmów. Czytając i oglądając je, wciąż trudno uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę i nie jest to wymysł scenarzysty czy pisarza. Do dziś nie może w to uwierzyć również częstochowianin Artur Sosna. Wyjeżdżając w wymarzoną podróż do USA, nie sądził, że mimowolnie stanie się jednym ze świadków tragedii, która odcisnęła piętno na historii ludzkości.
Wieże fotografowali jeszcze 9 września
Do Nowego Jorku Sosna poleciał 5 lipca. Było to tuż po zakończeniu studiów na Politechnice Częstochowskiej. W wyprawie towarzyszyli mu Tomasz Cichocki, zwany Cichym, czyli przyjaciel z podwórka (znają się od dziecka) oraz pochodzący z Dobrodzienia Piotr Lempa -przyjaciel ze studiów (dziś niezwykle ceniony śpiewak operowy, który występuje na scenach całej Europy, a mieszka w Szwajcarii).
– Plan był prosty, zarobić trochę dolarów i przejechać Stany od Nowego Jorku do Californii. To marzenie udało nam się, mimo wszystko, spełnić – mówi Sosna, dziś 45-letni product manager.
We wrześniu do wspomnianej trójki, dołączył również brat Artura. – Gdy Marek przyjechał, chcieliśmy mu pokazać imponujące World Trade Center. Na zdjęciach, które wówczas robiliśmy, widnieje data „9 września 2001 r.”. Przy okazji zrobiliśmy też zdjęcie z mostu Brooklyńskiego z widokiem na dwie wieże. Niespełna tydzień później, w tym samym miejscu, zrobiliśmy podobne ujęcie. Niestety, widok był już inny – wspomina Artur Sosna.
Przesiadka przez stację WTC
W feralnym miesiącu ówcześni 25-latkowie pracowali na Manhattanie (dwie ulice obok mieści się kamienica The Dakota, miejsce, w którym zastrzelony został John Lennon). Zajmowali się remontami apartamentów – szpachlowaniem, gipsowaniem, malowaniem.
– Jednocześnie przez trzy tygodnie miałem druga pracę przy nocnym sprzątaniu marketów na Brooklynie. Mieszkaliśmy na Manhattan Ave na Greenpoint, Brooklyn. 11 września od północy do godz. 8 pracowałem na nocce na Brooklynie. Stamtąd jechałem na godz. 9 do pracy na Manhattanie, przesiadając się przez stację WTC. Podczas ataków ja i Piotrek byliśmy w windzie przy 70 St. West. Marek i Cichy przebywali w tym czasie w naszym mieszkaniu. Gdy dowiedzieli się o zamachach, pobiegli nad rzekę, zobaczyć jak to wygląda. Cichy robiąc zdjęcia płonących wież, nie spodziewał się (my zresztą też), że one runą – opowiada 45-letni częstochowianin.
Oglądamy to wszystko jak jakiś film
Przez cały pobyt w USA Sosna prowadził dziennik. Wpis z 11 września doskonale oddaje emocje tamtego dnia:
„Ten dzień będzie jednym z pamiętnych dni w historii świata. Nocka – praca. (…) Jedziemy windą, dzwoni telefon (…) – samolot wleciał w jeden z bliźniaków WTC. Za parę minut znów telefon – drugi samolot uderzył w WTC. Nikt z nas nie może uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Cały czas mówią o tym w telewizji. Oglądamy to wszystko jak jakiś film. „Szklana pułapka 4”. Dzwoniłem do domu, aby uspokoić rodziców. Wczoraj w Madison Square Garden był Michael Jackson, a dziś runęły Twin Towers. Kosmos. Trzecia wojna światowa wisi na włosku. Za tydzień wybieraliśmy się zrobić zdjęcia z Brooklyńskiego Mostu. Zginęło kilka tysięcy osób. Wyliczyłem, że na dolnym Manhattanie, niedaleko WTC, jechałem metrem jakieś 15-30 minut przed pierwszym atakiem. Wracałem z nocki ze sklepu w Brooklynie.”
Kontakt z najbliższymi nie był oczywiście wówczas taki łatwy. Częstochowianie dzwonili na specjalne karty z telefonu stacjonarnego, nie mieli jeszcze „komórek”, dostęp do internetu możliwy był zaś wyłącznie w kafejkach na Manhattanie.
Czuło się ból, strach, niepewność…
– Wracając z pracy po godz. 16 metrem z Manhattanu, pierwszy raz doświadczyłem tam ciszy, ludzie prawie nie rozmawiali, czuło się ból, strach, niepewność. Pamiętam, że kilka dni po zamachach w Nowym Jorku, pojawiały się ostrzeżenia dotyczące kolejnych ataków – tym razem wąglikiem. Na szczęście do następnych tragedii nie doszło. Byłem pod wrażeniem tego, jak ludzie potrafili się wówczas zjednoczyć i zmobilizować, mam tu na myśli wojsko i służby. Do dziś widzę ludzi w maskach, zdjęcia zaginionych, flagi na ulicach i samochodach, dym, kurz – wspomina tamten czas Artur Sosna. – Pamiętam też, że media od razu podały winnych i że USA wysłało wojska do Afganistanu. Wojska, które teraz po 20 latach opuściły ten kraj. Pokonany wtedy terroryzm może znów się odrodzić…- dodaje z niepokojem.
Upamiętnienie ofiar wrześniowych zamachów
Pobyt w USA nie był jednak tylko naznaczony tragedią. Przez przypadek trójka bohaterów tej opowieści trafiła np. do Polskiego Domu Narodowego „Warsaw” na Greenpoincie. Prezesem organizacji był zmarły w kwietniu tego roku Antoni Chrościelewski. Wieloletni komendant 2. Okręgu Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej w Ameryce, który walczył pod Monte Cassino, bił się o Loreto, Ankodę i Bolonię, założył również chór Angelus, promujący polskich śpiewaków. Pan Antoni i wielu mieszkających tam Polaków, pomogli ówczesnym 25-latkom w znalezieniu mieszkania i pracy.
– To pan Antoni i jego rodzina pomogli nam przetrwać pierwsze dni w Nowym Jorku, gdy zostaliśmy sami z plecakami na ulicy, bez mieszkania i pracy. Wyjazd zorganizowaliśmy tak trochę „na żywioł”. Piotr śpiewał w ówczesnym chórze akademickim „Collegium Cantorum”, więc wkrótce został członkiem chóru Angelus. Organizatorzy myśleli, że my z Cichym także potrafimy śpiewać, zapraszano nas na próby, na szczęście udało nam się od tego zgrabnie wymigać. Piotr zaśpiewał jednak w Carnegie Hall, na koncercie upamiętniającym ofiary wrześniowych zamachów. My z Cichym zasiedliśmy zaś na widowni – opowiada Artur Sosna.
Kilka tygodni później Sosna, Cichocki i Lempa dowiedzieli się, że linia lotnicza, w której mieli wykupione bilety powrotne, zbankrutowała. Mimo kłopotów ze zmianą daty wylotu udało się im wrócić do Polski na Święta Bożego Narodzenia.
Zuzanna Suliga
Czytaj także: Częstochowska premiera w 20. rocznicę zamachów w Nowym Jorku