fbpx

Teatr. Krytyka międzywojnia przeniosła się na dziś

Od początku kwietnia publiczność Teatru im. Adama Mickiewicza może cieszyć się nowym spektaklem. Przy tak niewielkiej liczbie – w porównaniu z innymi tetrami województwa śląskiego – premier  częstochowskiej sceny, każda powinna być szczególnie emocjonującym świętem. Szczególnie, że każdy pojawiający się spektakl jest manifestacją tego, że Częstochowa ma ogromny teatralny potencjał – równo znakomity zespół aktorski. Z którego nie każdy, w każdym przedstawieniu ma równe szanse pokazania się.

Wprowadzona właśnie na afisz inscenizacja „Kariery Nikodema Dyzmy” daje powody do radości. Powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza już przed wojną cieszyły się ogromną popularnością. Jego hity, czyli „Znachor”, „Doktor Murek” i właśnie „Kariera Nikodema Dyzmy”, przy atrakcyjnej czytelniczo formie niosły w sobie elementy krytyki społecznej. Do tego stopnia widać trafnej, że niektóre odcinki  opowieści o „zerze” osiągającym z łatwością kolejne stopnie w hierarchii gospodarczej i politycznej, podczas „serialowej” publikacji w piśmie ABC wstrzymywała cenzura (tak! – cenzura polityczna i obyczajowa w tym najlepszym ze światów, jakim dla wielu dzisiaj jest sanacyjna Polska).

Co dziwne, po wojnie twórczość pisarza była widziana niechętnie do „odwilży” roku 1956, a tak naprawdę do czasów gierkowskich, kiedy doczekała się znakomitych filmowych, a tak naprawdę aktorskich interpretacji. W latach 80. powstał kinowy „Znachor” (1981) z Jerzym Bińczyckim i serial „Kariera Nikodema Dyzmy” (1980) z wielką rolą Romana Wilhelmiego. Kreacja ta była tak znacząca, że  budowanie dziś tej postaci wymaga od aktora dużej odwagi. Chyba, że spektakl zrealizowany jest generalnie w innej stylistyce.

teatr
Teatr im. Adama Mickiewicza – spektakl „Kariera Nikodema Dyzmy”, fot. Piotr Dłubak

Dyzma Wilhelmiego jest prostakiem, przy tym osobowością silną ze skłonnością do brutalności. Przy całym chamstwie, jakie w sobie niesie ta postać, Roman Wilhelmi wydobył z niej rys mefistofeliczny – niepokojący szczególnie w takim zderzeniu. Nikodem w  (bardzo ciekawej) kreacji Adama Hutyry jest inny, ale też jest pochodną zupełnie innej interpretacji powieściowego tekstu.

Częstochowski aktor gra z przesunięciem ku tonacji komediowej. Jest w roli  przaśnym prostakiem, którego niosą kolejne zbiegi okoliczności, a on puchnie i dostaje gęby (Gombrowicza, a nawet i Mrożka można dostrzec w spektaklu na częstochowskiej scenie). Dyzma Wilhelmiego jest prostakiem, ale uzbrojonym w cwaniactwo (a ono jest pochodną inteligencji). Nikodem Hutyry jest najwyżej pierwotniakiem, tym ślimakiem ze scenografii wiszącym nad sceną, uzbrojonym jedynie w instynkt samozachowawczy, który każe mu trzymać się jeszcze cwańszych. Przy tym, poruszając się wzwyż, wszystko wokół zapaskudza śluzem.

Tak spektakl, a w nim aktorów, ustawił reżyser. Prace Gabriela Gietzky’ego częstochowianie obserwowali w swoim teatrze już pięciokrotnie. W tym znakomitą – ciepłą komedię „Być jak Kazimierz Deyna”. W dossier ma około pięćdziesięciu realizacji, kilka nagrodzonych (w tym „Wariacje bernhardowskie”, ale te wrocławskie – nie częstochowskie niestety). Jest twórcą chętnie interpretującym literaturę. W Częstochowie posłużył się adaptacją powieści przygotowaną przez Radosława Paczochę – odrzucającą większość efektownych wątków salonowych, skupioną na działalności publicznej: gospodarczej i politycznej Nikodema. Adaptacją posługującą się polszczyzną współczesną. Eliminującą cechy i zachowania postaci, które mogłyby być anachroniczne dla współczesnego widza. Do tego już w realizacji reżyser wprowadził kilka drobiazgów, które lokalizowały zdarzenie pod bokiem widzów: Kunicki vel Kunik prowadzi szemrane biznesy na Jurze (a nie na rubieżach Rzeczpospolitej).

teatr
Teatr im. Adama Mickiewicza – spektakl „Kariera Nikodema Dyzmy”, fot. Piotr Dłubak

Natomiast tylko z wiedzy przyniesionej przez publiczność spoza przedstawienia wynika, że opowieść o Dyzmie dzieje się w międzywojniu. Hrabiowie i przegrane w karty majątki ziemskie – ależ to wróciło. Wszystko prowadzi nas do tu i teraz. Do konstatacji, że głupota, próżność i karierowiczostwo  nie były przypisane do sanacyjnej Polski. Nie są przypisane do systemu czy partii, choć jakoś  dziwnie wielu Dyzmów pojawiło się  ostatnio wokół nas. Pani Ministra  (znakomita Iwona Chołuj) przemawia językiem dzisiejszego notabla, tak rozpoznawalnego, że publiczność wita mowę śmiechem. Dyzma przed objęciem funkcji publicznej namawiany jest na małżeństwo, bo człowiek bez żony, bez rodziny nie jest darzony społecznym zaufaniem – publiczność śmieje się i klaszcze nie wiedzieć czemu (żarcik !).

Niestety widzowie śmieją się też, kiedy w finale premier Nikodem wygłasza swoje expose. Nieudacznik i głupiec zapala się coraz bardziej, pokrzykuje, grozi palcem i ręką na wysokości piersi. Część sali się śmieje, części dreszcze biegają wzdłuż kręgosłupa. Postacią w najmniejszym stopniu podbarwioną komediowo (a przez to realnie groźną) jest Krzepicki – spin doktor Dyzmy i jego zaplecza (bardzo wiarygodny Bartosz Kopeć). Na przeciwnym wobec tej postaci biegunie mieści się szalony Poniemirski (uroczy Waldemar Cudzik). Ten, budząc się raptem z umysłowego niebytu, wygłasza najlepszą recenzję realnego świata „Kariery Nikodema Dyzmy”.

Już podczas prezentacji „teatrum”, czyli salonu politycznego, rozlega się wojskowa sygnałówka, której tak znajome brzmienie ogarnia współczesny muzyczny puls. Jakże to piękny i wyrazisty sygnał dla publiczności. Zaczyna się przecież salonowy kontredans pełen pustych, ale wyrazistych gestów, peror z odmianą słowa Ojczyzna. Pułkownik Wereda (pyszny Maciej Półtorak) przemieszcza się defiladowym krokiem z wyrazistością marionetki. Zamiast kabury rewolweru ma skórzaną piersiówkę, z której wciąż spełnia toast „za naszą Ojczyznę”. Kiedy Kunicki (jak zawsze niezawodny Antoni Rot) zaczyna oplatać Dyzmę swoją intrygą, salon staje się drugim planem. Bankietowicze przemieszczają się kanciastymi ruchami marionetek. W Koborowie stają się stadem kur – głupich i płochliwych. Kiedy Dyzma przemawia do dziennikarzy cudzymi słowami, drugi plan powtarza cudze (Nikodemowe) gesty.

teatr
Teatr im. Adama Mickiewicza – spektakl „Kariera Nikodema Dyzmy”, fot. Piotr Dłubak

Tu powiedzieć też trzeba, że ten marionetkowy drugi plan jest tak naprawdę prawie jedyną scenografią. Dopowiada ją światło i to  – koniecznie należy podkreślić – światło przepięknie komponowane. To – z udziałem mgły scenicznej – tworzy kompozycję kolorystyczną tak malarską, że trudno oderwać oczy. To beżem i szarością wypłaszcza przestrzeń, w której postaci zdają się wychodzić z wypłowiałej retro fotografii. Prawie jedyną scenografią, bo materialnymi elementami  są: wspomniany już monumentalny ślimak i mega żyletka – w drugim akcie. Ślimaka jakoś można wyinterpretować; żyletki – nijak. Chyba że jest ona sugestią, by świat, na którego wzór została zbudowana teatralna rzeczywistość z jej postaciami – wydrapać i wygumować. Punkowy symbol buntu wobec zastanego? Jeśli tak – jestem za!

Równolegle z teatrem częstochowskim podobny ideowo spektakl wystawił Teatr Polski w Bielsku Białej. To interpretacja „Granicy” Zofii Nałkowskiej, skupiona na krzywdzie dziewczyny uwiedzionej przez polityka i porzuconej w ciąży. Opowieść o społecznym upośledzeniu kobiet, kontraście biedy i bogactwa, rodzeniu się grupy takich, co sądzą, że prawo da się kupić albo zadekretować „naszość”. Konstatująca, że grzechy międzywojnia szokująco odrodziły się w nowej Polsce. Ciekawe, z czego zrodziła się ta zbieżność teatralnego myślenia?

Tadeusz Piersiak

Czytaj także: Kino. 1984 – kiedy klasyka wygląda jak współczesność