Sześć lat temu nikt by nie przypuszczał, że stare, zniszczone, niepasujące do żadnego zamka klucze mogą zdziałać tyle dobrego. Teraz od akcji zbierania niepotrzebnych kluczy dla Kliniki „Budzik”, w której przebywają dzieci w śpiączce słyszała już chyba cała Polska. A wszystko to za sprawą pewnego człowieka, który od pięćdziesięciu lat zajmuje się ślusarstwem, dorabianiem kluczy, naprawą zamków.
– Jestem zwykłym ślusarzem — mówi skromnie Jan Łaczmański. – ale kiedyś usłyszałem słowa, które zapadły mi głęboko w serce. Tak się zaczęło moje pomaganie dla Kliniki „Budzik” pani Ewy Błaszczyk.
Jak wspomina pan Jan, to się zdarzyło kilka lat temu od rozmowy z jedną klientek, która odwiedziła punkt pana Jana działający w ramach firmy „Autozamki”. Klucz, który Jan Łaczmański miał jej dorobić, jakoś wyjątkowo się nie udał. Poprawiając swoją pracę, ślusarz przeprosił ją i usprawiedliwił się, twierdząc, że takie „wpadki” zdarzają się mu bardzo rzadko, gdyż zna się na rzeczy i potrafi otworzyć każdy zamek, każde drzwi.
– Pamiętam jak dziś, że ta kobieta bardzo smutnym głosem odpowiedziała mi wówczas, że są drzwi, których ani ja, ani nikt inny nie jest w stanie otworzyć — wspomina. – To, jak się wyraziła, ciemne drzwi, za którymi znajdują się dzieci w śpiączce. Dzieci, do których nie można dotrzeć, które trudno obudzić. Jeszcze długo po wyjściu tej klientki nie mogłem zapomnieć o jej słowach. Zabolały mnie bardzo, bo zrozumiałem, że ona mówiła o kimś bliskim, że przeżywa z rodziną tragedię.
Jak opowiada pan Jan, myśl o tych przeklętych, ciemnych drzwiach nie dawała mu spokoju. Uznał, że trzeba próbować je chociaż uchylić. Przypomniał sobie, że przecież w trakcie różnych akcji charytatywnych zbierane są dla chorych plastykowe nakrętki. On pracował w metalu, ale też miał sporo niepotrzebnych odpadów, które można by sprzedaż.
– W każdym zakładzie zbiera się sporo niepotrzebnych kluczy — mówi. – Zadzwoniłem do moich kolegów po fachu, potwierdzili, że mają w zakładzie nawet po kilka kilogramów nieprzydatnych lub zepsutych kluczy wykonanych z różnych metali. Pomyślałem wówczas, że gdyby zebrać klucze z całej Polski, tego złomu byłoby naprawdę dużo. Skontaktowałem się z Fundacją pani Ewy Błaszczyk. Powiedziano mi, że oni nie mogą się zająć zbiórką ani przyjmować kluczy, bo mają inne zadania. Pomyślałem wówczas, że muszę coś sam wymyślić.
I wymyślił Artura Barcisia. Jan Łaczmański skontaktował się z popularnym i lubianym aktorem pochodzącym z naszego regionu i poprosił go o pomoc w rozpropagowaniu idei. Artysta zgodził się i od tej pory jest twarzą i ambasadorem akcji.
– Mój pomysł podchwycili koledzy z całego kraju — opowiada Jan Łaczmański. – W wielu zakładach zbieramy klucze, które następnie sortujemy , a następnie sprzedajemy w skupach złomu. Uzyskane w ten sposób pieniądze trafiają do kliniki „Budzik”.
Ponieważ cena za kilogram złomu nie jest wysoka, bo waha się od kilkudziesięciu groszy do kilku złotych, Jan Łaczmański postanowił rozwinąć akcję. Zebranie kluczy zaczęło się nie tylko w zakładach ślusarskich, ale także w szkołach i przedszkolach. Z czasem dołączyli się do niej także strażacy i policjanci. W ten sposób Fundacja Ewy Błaszczyk otrzymała już kilkadziesiąt tysięcy złotych.
– Mnie jednak ciągle było mało — śmieje się Jan Łaczmański. – Cały czas koordynuję akcję, ale pomyślałem, że trzeba zrobić coś więcej. Postanowiłem z kluczy wykonać duży, mierzący ponad metr długości klucz. Pierwszy otrzymała pani Ewa Błaszczyk, jako symbol naszej akcji. Kolejne robiłem z myślą o tym, aby wzorem serduszek Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy wystawiać je na aukcjach charytatywnych.
Poza kluczami pan Jan zaczął tworzyć z kluczy kłódki, a także piękne, metalowe serca. Zaczął te artystyczne wybory wystawiać na sprzedaż na branżowych spotkaniach Polskiego Stowarzyszenia Licencjonowanych Serwisów Kluczowych. Koledzy pana Jana okazują dużo serca i na licytacjach jego dary dla „Budzika” zyskują naprawdę wysoką cenę. Na przykład zrobiona przez Jana Łaczmańskiego kłódka została ostatnio sprzedana za ponad 12 tys. złotych. Jedno z metalowych serc trafiło nawet do Japonii. Kupiła go japońska firma w trakcie targów poświęconych zabezpieczeniom. Teraz pan Jan marzy o czymś naprawdę dużym, niejednorazowym.
– Chciałbym zrobić wielkie serce z kluczy, które stanęłoby w centrum Częstochowy — opowiada. – Taka metalowa, dwumetrowa konstrukcja mogłaby służyć do przypinania „kłódek miłości”, jakie na wielu mostach zostawiają na znak swojego uczucia zakochani. Marzy mi się, żeby władze miasta zainteresowały się tym pomysłem. To byłaby wspaniała promocja Częstochowy. Serce mogłoby na przykład stanąć pod Ratuszem. Ludzie robią tam sobie pamiątkowe zdjęcia przy logo miasta, czemu by nie mogli także fotografować się przy moim sercu. To byłby nie tylko sympatyczny akcent, ale także stała pomoc dla „Budzika”. Przecież kluczyki z przypiętych kłódek od razu mogłyby trafiać do specjalnej skrzynki. – dodaje.