W wieku 87 lat zmarł Szewach Weiss, były przewodniczący Knesetu i były ambasador Izraela w Polsce. Taką informację podała Ambasada Polski w Tel Awiwie.
4 lutego w wieku 87 lat odszedł Szewach Weiss. O jego śmierci poinformowała Ambasada Polski w Tel Awiwie.
– Z głębokim żalem przyjęliśmy wiadomość o odejściu Szewacha Weissa, byłego marszałka Knesetu, Ambasadora w Polsce i prawdziwego przyjaciela Polski, odznaczonego Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Niech spoczywa w pokoju – napisano.
Szewach Weiss urodził się 5 lipca 1935 r. w Borysławiu w rodzinie żydowskiej. Po wkroczeniu Niemców ego rodzinie udało się zbiec z getta. W 1947 r. wyemigrowali do Izraela.
W latach 60. XX w. Szewach Weiss służył w izraelskiej armii, skończył studia i oddał się pracy naukowej, a następnie polityce. Przez 18 lat był członkiem Knesetu (do 1999 r.).
Na początku XXI w. został przewodniczącym Rady Instytutu Pamięci Yad Vashem. W latach 2000 – 2003 pełnił funkcję ambasadora Izraela w Polsce.
Uhonorowano go odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej” w uznaniu zasług na rzecz pogłębienia zrozumienia między Polakami i Żydami, niwelowania wzajemnych uprzedzeń oraz pielęgnowania wspólnego dziedzictwa i tradycji.
Zmarły był oddanym przyjacielem Częstochowy. – Każde małe dziecko ma jakąś swoją domową mapę. Umieszcza na niej te miejsca, w których czasem bywa, ale i te, o których rozmawiają dorośli. W tym moim atlasie była też Częstochowa. Przez opowieści o Jasnej Górze rysowała mi się wręcz jako świątynia narodu polskiego. W dzieciństwie nigdy tam nie byłem – wspominał na łamach Rzeczpospolitej.
Po raz pierwszy zawitał do naszego miasta w 1990 r.
– Byłem na uroczystościach związanych z wyzwoleniem Auschwitz – razem m.in. z generałem Mordechajem Gurem, ministrem zdrowia i dziennikarką Lili Gali. Wracaliśmy do Warszawy, na lotnisko, gdy generał powiedział, że chciałby coś zjeść. Jak się wyraził – „jakiegoś polskiego falafela”. Tak bowiem nazywamy w Izraelu nasze typowe, szybkie danie. Wjechaliśmy do Częstochowy, pierwszy raz zobaczyłem jasnogórskie budowle – zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ale nie mieliśmy wtedy czasu na zwiedzanie. Zatrzymaliśmy się tylko w takiej małej, schludnej restauracji na stacji benzynowej. Zamówiłem towarzyszom mojej podróży rosół z domowym makaronem, barszcz, pierogi, świeży chleb ze smalcem, kapuśniak. Generał nie mógł wyjść z podziwu. – Więc to jest polski falafel? Przecież to kuchnia mojej mamusi – opowiadał.
Ta krótka historia nie zaspokoiła jednak ciekawości związanej w Częstochową. – Kiedy byłem już ambasadorem Izraela w Polsce chciałem się przekonać, jak wygląda pielgrzymka. Wybrałem się więc do Częstochowy z moim kierowcą – Wojtkiem Krawczykiem. On fantastycznie znał Polskę i każda wyprawa z nim na jakąś oficjalną uroczystość wiązała się z dodatkowymi atrakcjami – pokazywał mi ciekawe miasteczka, wioski, jakiś lasek lub pomnik. I także razem z nim pojechałem do Częstochowy trochę konspiracyjnie, incognito, chciałem się bowiem wmieszać w tłum. Nie udało mi się. Usłyszałem nagle jak starszy pan mówi do swojej żony – zobacz, to ten żydowski ambasador. Pomyślałem sobie, że to określenie jest trafne. Bo ja się nigdy nie czułem ambasadorem tylko Izraela, ale całego, żydowskiego narodu – zaznaczał.
Potem był w Częstochowie stałym gościem. Razem z Zygmuntem Rolatem odwiedzał Zespół Szkół Plastycznych, uczestniczył w koncercie Joshui Bella w Filharmonii Częstochowskiej… – Tyle mnie z nią już łączy, że mogę o niej powiedzieć: moja Częstochowa – podkreślał na łamach Rzeczpospolitej.
red.