– Wcześniej jechałem przez życie 250 kilometrów na godzinę, teraz musiałem zwolnić do 50 – przyznaje Zygmunt „Muniek” Staszczyk. Nie oznacza to braku planów. Wręcz przeciwnie, pochodzący z Częstochowy artysta szykuje się właśnie do jubileuszu T.Love.
Ostatnio częściej mówimy o tym, że zdystansowaliśmy się wobec świata. Globalną zmianę optyki przyniósł rok ubiegły i pandemia, ale Ty zmieniłeś ją już chyba rok wcześniej?
Zygmunt „Muniek” Staszczyk: Byłem w sytuacji granicznej. To, że możemy dziś rozmawiać, jest w pewien sposób cudem. Mogę dziękować tylko Bogu i lekarzom. Rok 2019 to przełom, choć nie tylko przez wzgląd na wylew, chorobę, wracanie do sprawności, bo ze szpitalnego łóżka kończyłem płytę „Syn miasta” [drugi solowy album w dorobku artysty-przyp. red.] i domykałem książkę „King” [wywiad-rzeka, który przeprowadził Rafał Księżyk, także częstochowianin – przyp. red.]. Gdy wyszedłem po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu, miałem zmienioną optykę. Nie ma sił, żeby nie nabrać wówczas dystansu do wszystkiego, co zdarzyło się dotychczas. Zawsze byłem osobą empatyczną, ale po tych wydarzeniach doznałem takiej prawdziwej, ludzkiej życzliwości. Czy to w szpitalach, czy to na ulicy podczas zwyczajnych, codziennych czynności. To mnie podbudowało. Wcześniej jechałem przez życie 250 kilometrów na godzinę, teraz musiałem zwolnić do 50.
Jak na kogoś, kto zwolnił tempo, to w ciągu niespełna dwóch lat wydałeś autobiografię i dwie płyty. Album „Muniek i Przyjaciele” ukazał się bowiem w marcu tego roku.
– Nie myślałem o karierze, popularności, scenie. „Syn miasta” ukazał się, bo taki był plan. Opuściłem szpital, poddałem się rehabilitacji, wielu rzeczy uczyłem się od nowa. Cieszyłem się, że jestem tu i teraz. Bałem się jednak samej myśli o powrocie do grania. Nie miałem na to fizycznej siły, nie pamiętałem tekstów, strach mnie paraliżował. Gdy zacząłem dochodzić do siebie, walnęła zaraza, cały świat oberwał. Gdybym był w innej sytuacji, pewnie zareagowałbym inaczej, a tak totalna deprecha i narastające lęki. Coś trzeba było z tym zrobić…
Przypomniałem sobie, że gdy przed wylewem koncertowaliśmy ze składem Muniek i Przyjaciele [tworzą go Janek Pęczak i Cezariusz Kosma – przyp. red.], występy były zarejestrowane. Zacząłem przeglądać wyselekcjonowane przez chłopaków nagrania. Najlepszym lekarstwem na wszystkie słabe strony psychiczne okazała się praca. Ile można oglądać filmy, czytać książki, nadrabiać zaległości? Musiałem się na nowo umiejscowić w rzeczywistości. Muzyka mnie uratowała.
Wkrótce pojawiły się nowe plany: w 2017 r. ogłosiłeś zawieszenie działalności T.Love, teraz – jego reaktywację. Skąd taki pomysł?
– Jestem człowiekiem, który zawsze patrzy w kalendarz. Jeszcze przed chorobąmyślałem o tym, że w 2022 r. T. Love będzie miał czterdziestkę i że warto w związku z tym coś zrobić. W 2019 r. spotkałem się z Jankiem Benedkiem, moim partnerem muzycznym przy takich płytach jak „King” czy „Pocisk miłości”. Pogadaliśmy przy winie, że dobrze byłoby reaktywować zespół. Jednak odłożyło się to w czasie, mijały miesiące, przyszła choroba, pandemia… Jedynym plusem tej zarazy i czasu, który przesiedzieliśmy pozamykani w bunkrach, było to, że uruchomiliśmy całą machinę reaktywacji. Janek zaczął przynosić piosenki. Ustaliliśmy, że najlepiej zrobić ten nowo-stary T.Love w składzie z „Kinga”, czyli Nazim na basie, Sidney na bębnach, Perkoz na gitarze [Paweł Nazimek, Jarosław Polak, Jacek Perkowski – przyp. red.], Janek na gitarze i ja. Najprostsza i najlepsza rock’n’rollowa sytuacja, czyli kwintet. Janek mnie w tym utwierdzał, bo nie wierzyłem, że dam radę, że znajdę energię, czułem się jak siedemdziesięciolatek. Janek tłukł mi do głowy, że trzeba żyć dalej i działać. W 2020 r. zacząłem pisać teksty. No i decyzja zapadła: szykujemy album. Będzie się nazywał „Hau, hau”.
Jak po latach dogadujecie się z Jankiem Benedkiem? Dawnej była to współpraca pełna…napięć.
– Jesteśmy już starszymi panami, zresztą cały nasz zespół jest po 50., a ja dobiegam 60. Łatwiej się teraz dogadać. Dziś nie szukam sparingpartnerów, tylko porozumienia.
Zostając przy tytule „Hau, hau”. Kogo chce ugryźć T.Love?
– To nie jest płyta społeczno-polityczna. Jest kilka piosenek, które nawiązują do aktualnej sytuacji, ale to przede wszystkim mój bagaż ostatnich doświadczeń i refleksji. „Hau, hau” to też pomost pomiędzy „starym” T.Love a nowym brzmieniem. Korzenie zachowujemy, ale nie jesteśmy takim zespołem jak The Ramones czy AC/DC (oba bardzo kocham), które muszą grać tak samo na każdej płycie. Tego oczekują od nich fani. T.Love zawsze się zmieniał. „Prymityw” był np. płytą rock’n’rollowo-punkową, a „Al Capone” flirtował z disco i popem.
Teraz materiał jest różnorodny. Szykujemy dziesięć nowych piosenek, wszystkie skomponował Janek, a ja napisałem teksty. Są trzy gitarowe rockery, jest duet z Sokołem i piosenka miłosna, ale taka z pazurem. To „Pochodnia”, którą śpiewam z Kasią Sienkiewicz z Kwiatu Jabłoni. Wybraliśmy ten utwór na singiel. W styczniu 2022 r. wystartujemy z promocją albumu. Na razie to demówki, ale podpisujemy właśnie kontrakt z Universal Music Polska. Nowa wytwórnia, nowe życie. Przygotowuję się do tych zmian fizycznie i psychicznie.
Jako „Muniek i Przyjaciele” gracie kameralne, akustyczne koncerty, T.Love zawsze zapełniał największe sale. Czeka Cię spory przeskok.
– Wdrażam się w scenę tymi koncertami akustycznymi. Od wiosny zagrałem ich ponad 30. To dobry przedstart przed powrotem T.Love. Nie oznacza to, że porzucę wtedy projekt „Muniek i Przyjaciele”. Są miejsca, w których T.Love na pewno nie zagra – teatry, domy kultury, małe miasta. I tam będziemy docierać w trzyosobowym składzie. Niemniej priorytetem na nowy rok będzie oczywiście jubileusz.
Kiedy premiera płyty?
– W kwietniu. Pierwszy koncert mamy już zaklepany. Trasę rozpoczynamy w warszawskiej Stodole 23 kwietnia. W swoim życiu nagrałem naprawdę dużo płyt, ale przyznam, że jestem mocno podekscytowany kolejną. Będzie to kolorowy album łączący rock’n’rolla z neopopem.
Jaki jest ten niemal czterdziestoletni T.Love?
– Zmieniło się całe pokolenie muzyczne, generacja, łączymy więc nowe ze starym. Stąd supportem w Stodole będzie Zdechły Osa. To artysta bardzo popularny wśród młodych, będziemy dzielić razem scenę, szanuję go i bardzo cieszę się, że się zgodził.
Nigdy nie zmieniałem się wraz z modą i nigdy nie będę udawał kogoś, kim nie jestem. Śledzę jednak to, co się dzieje, a jako T.Love staramy się to przefiltrować. Jestem bardzo ciekawy, jak odbierze to publiczność. Stara gwardia pewnie przyjdzie, ale czy młodzi zechcą? Zobaczymy. Mamy ten plus, że dorobek jest spory i możemy zaproponować różnorodne setlisty. Dziś jeszcze nie wyszedłbym na prawie dwugodzinny koncert, ale myślę, że wiosną będę już na to gotów. Także fizycznie.
T.Love należy do starej gwardii, takiej jak Kult czy Pidżama Porno. Śledzisz poczynania kolegów? Ich nowe płyty?
– Kazio i Grabaż to moi kumple, niemal rodzina, to oczywiste, że im kibicuję. Jesteśmy z tej samej generacji, tacy „rock’n’roll daddies”. Choć przy Jaggerze, to jesteśmy małolatami. „Ostatniej płyty” nie słuchałem, a z Kazikiem częściej gadamy teraz o piłce nożnej niż muzyce. Choć oczywiście braki muszę nadrobić i przesłuchać album. Pamiętam taką rozmowę, jeszcze z czasów, gdy dopiero zawiesiłem działalność T.Love. Kazio stwierdził, „stary, ja bym nie wyrobił”. Powiedziałem mu wówczas, że nie jestem uzależniony od sceny.
Nadal tak uważasz?
– Nie wiem. Przez przymusową przerwę trochę inaczej do tego podchodzę, bo przecież nie było nawet wiadomo czy kiedykolwiek wrócę na scenę. Z drugiej strony, każdy muzyk z tej naszej ekipywybrał taką życiową drogę i chce grać.
Przyspieszysz jeszcze do tych 250 kilometrów na godzinę?
– Nie, 250 na godzinę już nie wycisnę, nie mógłbym nawet. Choć na koncertach dam z siebie full. Nie ruszę z nimi, dopóki nie będę na to gotów. Poza sceną muszę spasować. Nie wyprę się tych prawie 40 lat na scenie, działo się dużo, niczego nie żałuję, bo podróż z T.Love była świetna. Życie ma to do siebie,że się zmienia. Musiałem przystopować, ale jednego nie zmienię – będę dawać dobre koncerty i traktować ludzi poważnie.
Upewniam się, bo wydaje się to oczywiste: na trasie jubileuszowej nie braknie Częstochowy?
– Spotkamy się w tutaj w przyszłym roku. Są już pewne plany.
Czego sobie życzysz pod tę czterdziestkę?
– Zdrowia – sobie i kolegom. I żeby ta płyta była taka, jak sobie wymarzyliśmy, żebyśmy mogli się nią bawić i cieszyć. Do showbiznesu trzeba mieć dystans. A fanom życzę, żeby „Hau, hau” im się podobało.
Rozmawiała Zuzanna Suliga
Rozmowa odbyła się 1 października 2021 r., dwie godziny później zespół Muniek i Przyjaciele wystąpił na scenie Teatru im. Mickiewicza w Częstochowie. Relację z koncertu można przeczytać TUTAJ. Sama rozmowa trafiła zaś do pierwszego numeru dodatku specjalnego „Gazety Regionalnej” – „Czas na kulturę!”, który się 8 października. Można o niego pytać m.in. w częstochowskim teatrze oraz klubokawiarni i kawiarni Alternatywa 21.
Fragment rozmowy można obejrzeć również na kanale YouTube „Pod Wiatr”.