fbpx

Krzysztof Wielicki: W górach ludzie powinni przygotowywać się na najgorsze, nie na najlepsze

– Pasji nie da się zmienić. Tym różni się od hobby. Z pasją się umiera – mówi Krzysztof Wielicki, piąty zdobywca Korony Himalajów, jeden z najwybitniejszych wspinaczy w historii himalaizmu. W tym roku minie 25 lat od chwili, gdy zdobył czternasty ośmiotysięcznik. Mowa o solowym wejściu na Nanga Parbat.

Choć nie lubi tego słowa – jest legendą i zarazem wielkim autorytetem wysokogórskiego świata. Wielokrotnie nagradzany, w tym Złotym Czekanem (zwanym wspinaczkowym Oscarem), którego otrzymał w 2019 r. za całokształt swoich dokonań

Krzysztof Wielicki – piąty człowiek na świecie, który zdobył wszystkie czternaście ośmiotysięczników. Za to pierwszy, który wraz z Leszkiem Cichym, postawił zimą stopę na Mount Everest. Miało to miejsce w 1980 r. Wyprawą kierował Andrzej Zawada i dziś niewielu już pamięta, że inżynier-elektronik z Tychów pojechał tam z rezerwy. Był dopiero trzeci na liście.

– Wiedziałem, że jadę do roboty. Dla mnie już ta nominacja do Narodowej Wyprawy była czymś wielkim. To, że Zawada mnie dostrzegł. Mimo że nie byłem wcześniej na ośmiu tysiącach. Miałem za sobą szczyty siedmiotysięczne i zimowe wspinanie, ale – prawdę mówiąc- pół roku wcześniej się odmroziłem. Jechałem więc z odmrożeniami stóp i czułem, że złapałem Pana Boga za nogi. Wyprawa opierała się na wówczas na pracy zespołowej. Nie było personifikacji. Każdy pracował na wspólny sukces – wspomina po ponad 40 latach.

Krzysztof Wielicki: W górach ludzie powinni przygotowywać się na najgorsze, nie na najlepsze 2
Krzysztof Wielicki (fot. Robert Jodłowski)

„Sukces trzeba donieść do bazy. Można wejść, ale nie zejść”

Jak podkreśla, gdy stanęli na szczycie, myśleli głównie o tym, że czeka ich zejście. Robiło się późno. -Wiedziałem już, że za dnia nie zejdziemy. Latarki przestały działać. Obawiałem się, ale wiedziałem, że będziemy walczyć. Sukces trzeba donieść do bazy. Można wejść, ale nie zejść. My musieliśmy zejść – podkreśla Wielicki.

Everest, czyli najwyższa góra świata, nie należy do jego ulubionych. Dziś stała się ona mocno „przereklamowana” – jak przyznaje. Przyczyniły się do tego liczne, czasem tragiczne w skutkach, wyprawy komercyjne. Niemniej Everest i rok 1980 dały początek dla Korony Himalajów. Cztery lata później solo zdobył Broad Peak, a nową drogą -Manaslu. Kolejne lata przyniosły pierwsze zimowe wejście na Kanczendzongę, nowy wariant wejścia na Makalu czy wejście solo (także pierwsze zimowe) na Lhotse.  I choć przybywały mu kolejne szczyty z czternastki Korony Himalajów, nie myślał o ich kolekcjonowaniu. Liczyły się wyzwania, nowe drogi, warianty, styl, a nie liczby.

-Dopiero jak miałem dwanaście szczytów, koledzy zdopingowali mnie do tego, żeby zdobyć dwa ostatnie i to skończyć. W efekcie w rok zrobiłem cztery szczyty. Dwa latem 1995 r., dwa kolejne w 1996 r. – tłumaczy jeden z najwybitniejszych wspinaczy w historii himalaizmu.

Nanga Parbat – kontrprzykład tego, jak należy wchodzić na górę

I tak we wspomnianym 1995 r. zdobył Gaszerbrum II i Gaszerbrum I. A w 1996 r. – K2 i Nanga Parbat. To właśnie ostatnią z wypraw, solową, uznaje za największe osiągnięcie w swoim dorobku. A doświadczenie ma ogromne, bo w górach wysokich spędził łącznie dziewięć lat.

-To było coś, czego nie powinienem robić. Jeśli rozmawiam z młodszymi kolegami, podaję to jako przykład tego, jak nie należy wchodzić na górę. To właściwie kontrprzykład dla prawidłowego organizowania wypraw. Nigdy nie byłem pod tą górą, znałem ją tylko ze zdjęć. Nie wiedziałem nawet, jak biegnie droga. Byłem sam, a to dosyć niewdzięczna góra. Wracałem z K2, z Chin, byłem zaaklimatyzowany. Koledzy założyli już tam obozy. Myślałem, że wchodzę na gotowe, dwa dni i będę na szczycie. Dziś przestrzegam: ludzie powinni przygotować się na najgorsze, a nie na najlepsze- przestrzega po latach.

Solowe wejście na „Nagą Górę” okazało się najkrótszą wyprawą pośród tych zdobywczych. – Od asfaltu do asfaltu, czyli drogi jezdnej do drogi jezdnej osiem dni. Nie słyszałem, żeby komuś udało się to w tak krótki czasie. Gdy wróciłem, to w klubie nikt nie pytał o dowód. Byłeś – byłem, zrobiłeś  – zrobiłem. Oddaje to  filozofię mojego pokolenia. Być może zdarzały się mistyfikacje. Ale dla nas było to nie do zrozumienia, że można skłamać w takiej kwestii – przyznaje Krzysztof Wielicki.

Nie oznacza to, że dowodów nie zabrał. Oprócz zdjęć i plecaka wypełnionego kamieniami, ze szczytu zabrał też hak, który 20 lat wcześniej wraz z chustą podarowaną przez ojca, zostawił tam austriacki wspinacz Robert Schauer.

Krzysztof Wielicki: W górach ludzie powinni przygotowywać się na najgorsze, nie na najlepsze 3
Krzysztof Wielicki (fot. Robert Jodłowski)

„Wtedy czuliśmy, że piszemy światową historię, dziś piszę swoją”

Z Koroną Himalajów na koncie, tytułem jednego z „Ice Warriors”, którym to określano polskich wspinaczy lat 80., dokonaniami, które zapisały się na kartach historii himalaizmu, pogodzeniem roli zawodnika i kierownika, dziś już nie musi niczego udowadniać.

-Mój starszy syn zawsze mówi: Tato, tyle już zrobiłeś, że już nic nie musisz. Coś w tym jest. Dotyczy to chyba całego mojego pokolenia. Pokolenia, które budowało złotą dekadę polskiego himalaizmu. Rodzi się pytanie: czy jeszcze możemy ryzykować? Jeśli za wysoko powiesimy poprzeczkę, fizjologia może się z nią zderzyć. Z kolei jej obniżenie jest trudne, bo każdy z nas uważa, że może jeszcze bardzo dużo. Napisałem kiedyś w „Manifeście zimowym”, że my swoje zrobiliśmy, teraz pora na następne pokolenie. Następcy powinni poprawiać styl – mówi Wielicki. -Dziś sam traktuję wspinanie jako przyjemność. Wtedy czuliśmy, że piszemy  światową historię. Nie mam już takiej potrzeby. Piszę swoją historię – dodaje.

Nowym rozdziałem są dla niego sześciotysięczniki. Wyprawa w rejony nieznane, często nawet nienazwane.

– Zacząłem odwiedzać rejony bardzo trudno dostępne. Nie ma tam nikogo, ale są dziewicze szczyty. Co prawda sześciotysięczne, ale nieznane. Takie wyprawy dają mi bardzo wiele satysfakcji. Czuję się jak eksplorator sprzed II wojny światowej. Szukam map, nieznanych przejść, przygody – opowiada Krzysztof Wielicki.

Kalendarium podboju Korony Himalajów (1980-1996)

  • 1980 r. -Mount Everest (8848 m n.p.m.)– pierwsze zimowe wejście na ośmiotysięcznik
  • 1984 r. – Broad Peak (8048 m n.p.m.) – pierwsze wejście na ośmiotysięcznik i powrót do bazy w jedną dobę (21,5 h), wejście solo
  • 1984 r. -Manaslu (8163 m n.p.m.)  – nową drogą (a w 1992r. – drogą klasyczną)
  • 1986 r. – Kanczendzonga (8586 m n.p.m.) – pierwsze zimowe wejście
  • 1986 r. -Makalu (8463 m n.p.m.) – nowym wariantem, w stylu alpejskim
  • 1988 r. – Lhotse (8511 m n.p.m.) – pierwsze zimowe wejście, solo, w gorsecie ortopedycznym
  • 1990 r. – Dhaulagiri (8156 m n.p.m.) – nowym wariantem, wejście solo
  • 1991 r. – Annapurna (8091 m n.p.m.) – drogą Boningtona
  • 1993 r. – Czo Oju (8201 m n.p.m.) – polską drogą
  • 1993 r. – Sziszapangma (8021 m n.p.m.) – nową drogą, wejście solo
  • 1995 r. – Gaszerbrum II (8035 m n.p.m) – drogą klasyczną, wejście solo (a w 2006 r. – drogą klasyczną)
  • 1995 r. – Gaszerbrum I (8068 m n.p.m) – drogą japońską, w stylu alpejskim
  • 1996 r. – K2 (8611 m n.p.m.) – drogą japońską
  • 1996 r. – Nanga Parbat (8125 m n.p.m.) – drogą Kinshofera, wejście solo

Zuzanna Suliga

Rozmowy z Krzysztofem Wielickim, które przeprowadził Robert Jodłowski można obejrzeć także na kanale YouTube „Pod Wiatr”