Jeśli ktoś waha się, czy wybrać się na spektakl „Strefa zero” w reżyserii André Hübnera-Ochodlo, nie powinien robić tego ani sekundę dłużej. To zdecydowanie jeden z najważniejszych tytułów ostatnich sezonów. Jednak oglądanie tej sztuki boli, a emocje opuszczają z nami gmach przy ul. Kilińskiego.
„Strefa Zero” to jedno z najmocniejszych otwarć sezonu, jakie można sobie wyobrazić. Zresztą André Hübner-Ochodlo nie podpisuje się pod rzeczami neutralnymi. Nie zawsze tworzy rzeczy wybitne, ale nigdy nie pozostawia widza obojętnym. Dramat, którego autorem jest Neil LaBute, jest 12 realizacją, której dyrektor sopockiego Teatru im. Atelier podjął się w częstochowskim Teatrze im. Mickiewicza. Dla mnie jest to najlepszy jego spektakl od czasów „Procy”, której premiera miała miejsce w grudniu 2015 r. (przypomnijmy, że w roli Antona wystąpił gościnnie Tomasz Włosok, dziś niezwykle rozchwytywany aktor młodego pokolenia).
Sztuki Nikolaja Kolady nie przywołuje tu bez powodu. Przed laty napisałam o niej, że z buciorami włazi w duszę. „Strefa zero” czyni z nami, widzami podobnie, choć tu zamiast ciężko buta, mamy wbijającą się głęboko czerwoną szpilkę.
W 20. rocznicę nowojorskich zamachów
Termin premiery nie był przypadkowy, odbyła się ona 11 września, czyli w 20. rocznicę zamachów na World Trade Center. Wydarzeń, które diametralnie zmieniły tysiące ludzkich istnień (wielu życie to odbierając).
Tutaj rzecz dzieje się w Nowym Jorku niespełna dobę po atakach terrorystycznych. Nie jest to jednak sztuka o polityce, a apokalipsa rozgrywa się nie na arenie międzynarodowej, a w nowoczesnym mieszkaniu na Manhattanie (przez które szyby widać płonące symboliczne wieże).
Tam wśród dizajnerskiego stołu i ogromnej kanapy zastajemy Abby i Bena. Oboje pracują w korporacji, ona jest jego szefową, on mężem i ojcem dwóch córek. Od kilku lat łączy ich skrywany skrzętnie romans. Ona oczekuje, że on zachowa się jak mężczyzna, jakim chciałaby go widzieć. Taki, który potrafi dokonywać wyborów, ma odwagę, jest konsekwentny i skupia się na czymś więcej niż własna strefa komfortu. Benowi daleko do tego obrazu, miotając się pomiędzy pożądaniem a lękiem, nie ma odwagi opuścić lokalu.
Ma to spore znaczenie, bowiem w chwili zamachu powinni być w biurze. Zamiast tego spędzili upojne chwile w mieszkaniu Abby. Bliscy i współpracownicy myślą więc, że nie żyją. Ich nazwiska wpisują się na długą listę osób zaginionych, których zdjęciami oklejone jest całe miasto. Benowi nasuwa to pomysł, który w tej sytuacji wydaje się nieludzki: a może by tak upozorować śmierć i zacząć wszystko od nowa niczym świadkowie koronni? Nowe życie, nowa tożsamość, nowe miejsce… Żona i dzieci łatwiej pogodzą się z jego śmiercią niż odejściem do innej kobiety. Konsekwencje się nie liczą, trzeba porzucić pozycje, awanse, składki i bezpieczną przyszłość. Wszystko po to, żeby nie powiedzieć prawy, uniknąć odpowiedzialności.
Gdy oglądanie boli i pociąga
Sytuacja sprawia, że ich związek przechodzi dekonstrukcję. Czy jest w nim coś więcej niż seks i żądza? Od emocji jest tak gęsto, że wypełniają one całą dużą scenę. Pamiętajmy tu, że to spektakl dwuosobowy, jednak tak intensywny, że ta przestrzeń zdominowana jest doszczętnie.
Napięcie jest budowane stopniowo, narasta wraz z problemami i miotającymi się w zamknięciu bohaterami. Oglądanie boli i pociąga, spektakl ten (przeznaczony wyłącznie dla dorosłych) jest niezwykle drapieżny, seksowny, odważny. Sam tekst jest znakomity, daleki od grzeczności, siarczysty, taki, w którym przekleństwa podkręcają tempo. Wrażliwym uszom pewnie się to nie spodoba, jednak są chwile, gdy nie rzucimy Misiowym „motyla noga”, tylko wyrywa nam się dosadniejsze słowo. W tych momentach nie ma miejsca na kurtuazję, a z ludzi wychodzą najpotworniejsze cechy. Najłatwiej krzywdzimy tych, którym na nas zależy. „Strefa zero” oddaje również to, na jak wiele pozwalamy w związku drugiej osobie i że nie zawsze, miejsce, które w nim zajmujemy, jest dla nas wygodne.
Test dla zawodu aktora
To też tekst, który od razu demaskuje słabość warsztatu. Aktorstwo w ogóle wymaga dużej odwagi, ale „Strefa zero” jest dla zawodu dużym testem. Dźwigniesz albo położysz spektakl. Nie ma półśrodków. Jednak Hübnera-Ochodlo wielokrotnie już udowodnił, że role niczym prezenty potrafi powierzać w najlepsze ręce, dając szansę tym, którzy wykorzystają ją maksymalnie.
W przypadku tej sztuki postawił na Teresę Dzielską i Adama Machalicę. Z obojgiem już współpracował. Przypomnijmy, że on rolą Horacego w „Hamlecie” debiutował zarówno zawodowo, jak i na częstochowskiej scenie. Potem zagrał również w „Poniżej pasa”. Szekspirowską Królową Gertrudą była z kolei Dzielska. Przed „Hamletem” wystąpiła zaś w „Do dna” i „Plaży”, potem również w „Fałszu”.
Ona w ostatnich sezonach otrzymywała duże role, była Królową Śniegu, poddawała się „Cudownej terapii”, była celebrytką ze wspomnianego „Fałszu”. Żadna z nich nie może się mierzyć z tym, jak głęboka musiała sięgnąć tym razem.
W przypadku Machalicy widać to, jak ten młody aktor, dojrzewa na częstochowskiej scenie. Nic tak nie kształtuje tak, jak mocne, ważne role. Razem stworzyli oni duet znakomity, i choć w tej opowieści daleko im do równoprawnego partnerstwa, to scenicznie są wartymi siebie graczami.
Ciężar każdej frazy
W spektakle tego reżysera wpisana jest nerwowość, emocjonalność, wysokie tony i szarża nimi. Tu momentami jest aż za nerwowo, a szarpaniny duszy i ciała zbyt wiele. O wiele mocniej przekonują mnie te sceny, w których najważniejsze jest słowo i wielka świadomość aktorska, poczucie ciężaru każdej frazy.
Przyznam, że scena telefonu kończąca niemal spektakl rozbroiła mnie zupełnie, rozłożyła na czynniki pierwsze. Choćby dla niej warto zobaczyć „Strefę zero”. Obejrzałam spektakl 14 września i do dziś czuję potrzebę, by o nim mówić. Bo to sztuka, która wychodzi z nami z gmachu przy ul. Kilińskiego i nie daje o sobie zapomnieć. O niewielu tekstach można powiedzieć to samo.
Jak trudny to bagaż widać, obserwując twarze aktorów, których po spektaklu publiczność kilkakrotnie wywołuje oklaskami. Trudno na uśmiech, widać zmęczenie, ale nie fizyczne, bo to raczej wysiłek innego kalibru. Taki, który wymaga przefiltrowania wielokrotnie materii, z którą przyszło się mierzyć.
Kiedy można zobaczyć „Strefę zero”?
Takie spektakle określam kompletnymi, tu fascynuje nie tylko treść, ale i strona wizualna. I żadna drugiej nie przyćmiewa. Choć scenografia, którą wspólnie stworzyli André Hübner-Ochodlo oraz Stanisław Kulczyk imponuje. Z pewnością jest jednym z najciekawszych rozwiązań ostatnich sezonów. Z Kulczykiem podobnie jak z kompozytorem Adamem Żuchowskim reżyser pracuje od lat. I w tym zespole nadal potrafią zaskoczyć poszukiwaniami teatralnego języka.
Jeśli się ktoś waha czy wybrać się na „Strefę zero”, nie powinien tego robić ani sekundę dłużej. Nie będzie łatwo, nie będzie miło, ale w teatrze nie chodzi zawsze o komfort. Najbliższe spektakle będą grane 9, 10 i 13 października. O bilety można pytać w kasie teatru. Szczegóły: www.teatr-mickiewicza.pl.
Zuzanna Suliga
Czytaj także: Wspomnienia częstochowskich świadków zamachów na World Trade Center