Do świateł w Alejach to niespełna dwa kilometry. Osiedle Pelcery wielu mieszkańcom naszego miasta nie jest w ogóle znane, niektórzy przyjeżdżają tu do I Urzędu Skarbowego, architektonicznego wtrętu w spójną tkankę XIX-wiecznego osiedla. 150-letnia wkrótce historia tego miejsca ma opowieści o wielkości, wojennej tragedii, upadku i rodzącej się nadziei. Zwarte osiedle przyfabryczne mogłoby być perełką i turystyczną atrakcją, w zarządzie ZGM od lat niszczeje.
Ci częstochowianie, którzy znają przemysłową historię swojego miasta, mówią Pelcery. Inni posługują się ostatnią nazwą wiekowego zakładu: Wełnopol. Pelcery wzięły się od nazwiska założyciela fabryki, która pierwotnie w 1886 roku została zapisana jako Peltzer et Fils. Przemysłowiec pochodził bowiem z Paryża i związany był z tamtejszą branżą włókienniczą. Jak innych zagranicznych przemysłowców przyciągnęły go dogodne warunki stworzone w Częstochowie przez uruchomienie Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i rozszerzającą się sieć połączeń kolejowych. Oczywiście dla ówczesnych włókienników ważna była bliskość rzeki – w tym wypadku Stradomki. Rok po rejestracji firmy na nadrzecznych błoniach przy ówczesnej ulicy Stradomskiej (1 Maja) powstały budynki gręplarni, przędzalni czesankowej i farbiarni. Dziesięć lat później dołączyła garbarnia skór owczych.
Tuż po powstaniu wapienno-ceglanych hal produkcyjnych obok nich wyrosło miasteczko budynków mieszkalnych zbudowanych z tych samych lokalnych materiałów. Na jego obrzeżu – w lekkim odosobnieniu, wznosił się pałacyk administratora Pelcerów – Hagena. Ten już nie istnieje, rozebrany został, bo w jego miejscu musiał przebiegać nasyp trasy wiodącej do Huty im. B. Bieruta (al. Niepodległości). Zachował się jedynie domek ogrodnika (jak na dziś całkiem pokaźna willa). Jeszcze w dzieciństwie nasze rozmówczynie bawiły się w pozostałościach dyrektorskiego ogrodu. Zniknął i on, kiedy w latach 70. wybudowany został wielopiętrowy budynek dyrekcji z przyległymi pawilonami.
– Jeszcze pamiętam z młodości ten „zaczarowany ogródek” – mówi Barbara. – Już nie było w nim roślin ozdobnych. Skakałyśmy z murków odgradzających poletka. W tym dawniejszym pawilonie dyrekcyjnym mieściła się zakładowa przychodnia z gabinetem stomatologicznym, gdzie pracowałam. Dzisiaj mogę przez okno zaglądać do pokojów Urzędu Skarbowego, którego gmach wyrósł w części ogródka Hagena.
Jak Peltzer socjalizm budował
Ola, podobnie jak Barbara, mieszka w piętrowym domu usytuowanym niegdyś vis a vis pałacyku Hagena. Wiedzą dokładnie, że został on wybudowany w 1893 (równo sto lat później urodził się syn Oli). Obie panie mieszkają w Pelcerach od urodzenia. Dosłownie!
– Ojciec był elektrykiem zakładowym – wspomina Ola. – Pokój z kuchnią w tym domu dostał w 1954 roku, rok później założył rodzinę. Tam akuszerka najpierw przyjęła mojego brata, a później mnie. Po jakimś czasie rodzice zamienili się na mieszkania z sąsiadką. Ona została sama, więc odpowiadał jej mały metraż. Nasza czteroosobowa rodzina przeniosła się do większego lokalu, w którym dziś żyję ze swoimi bliskimi. Poprzednio mieszkałam bezpośrednio pod Basią, z którą znamy się od zawsze. Dzisiaj nadal jesteśmy sąsiadkami.
Ich dom jest zabytkiem objętym ochroną konserwatorską. Nie można go więc ocieplić z zewnątrz, wymienić sfatygowanej stolarki… Dobrze, że budynek miał standard najwyższy, jaki możliwy był u schyłku XIX wieku – znajdowały się w nim nawet łazienki! Miał schody kamienne, podczas gdy gdzie indziej były drewniane. Przy innych domach jeszcze u schyłku XX wieku stały sławojki. Bo zabudowa Pelzerów odzwierciedlała przedwojenną fabryczną hierarchię: przy pałacyku dyrektora stał dom kadry kierowniczej, a dalej domy majstrowskie, za nimi ku bramie wjazdowej – mieszkania wykwalifikowanych robotników. W wielkim gmachu (dziś vis a vis US) ukształtowanym w podkowę mieszkała średnia kadra.
Peltzery – prawie wszystko na miejscu
Projektujący osiedle w XIX wieku pomyślał już (albo zlecił mu to inwestor), żeby w jednym ze skrzydeł budowli pomieścić łaźnię i stołówkę, a nawet pomieszczenia biblioteki i świetlicy zakładowej.
– Pamiętam, że w świetlicy wyświetlane były filmy przywożone przez kino objazdowe, występowały teatrzyki dla dzieci – wspomina Ola. – Wełnopol organizował też w okresie ferii zajęcia dla osiedlowych dzieci. Czytałam, że przed wojną na skwerze – właśnie tu przed naszym domem i tym gmachem w podkowę – w niedziele i święta grała orkiestra dęta. Za naszych czasów już tak nie było, choć na pewno mieliśmy z sąsiednim Stradomiem wspólną orkiestrę.
Która grała – wspominają mieszkanki – od samego rana 1 maja. Cały ten ranek miał jakiś podniosły nastrój. Zbierali się ludzie odświętnie ubrani. Nieśli flagi i kwiaty. Wcześniej drzewa i krawężniki bielono wapnem, malowano ławki. W głównej ulicy zakładu formował się pochód, który ruszał do centrum miasta. Pan Mizerski robił zdjęcia. Natomiast na co dzień, aż do końca funkcjonowania Wełnopolu, rano rozlegała się muzyka z „kołchoźników” na ulicy. Witała przychodzących do pracy, a później towarzyszyła im, by tanecznym krokiem mogli wrócić do domów.
– Stołówka działała chyba do końca lat 80. – dodaje Basia. – Sama z niej korzystałam, pracując w fabrycznym gabinecie stomatologicznym. Jeszcze w latach 80., jednak któraś z sąsiadek zaproponowała konkurencyjne obiady domowe. Zaczął się rodzić kapitalizm. Oczywiście był też nasz sklepik przy głównej ulicy, później sprywatyzowany. Za to już w nowych czasach w jednym z lokali handlowych przy ulicy prowadził swój sklep z tkaninami Zbisław Janikowski. Miał tu sporo znajomych, którzy wpadali na pogaduszki.
Duch samopomocy
Legendą Pelcerów, ale i całego miasta, jest pierwszy sklep Stowarzyszenia Spożywczego „Pomoc” założony w narożnym lokalu jednego z budynków już w 1899 roku. Z niego bierze rodowód Częstochowska Spółdzielnia Spożywców „Społem”.
– Biegłam jeszcze do tego sklepu – wspomina Basia. Było nas dwoje dorosłych i pięcioro dzieci, więc rano szło się z bańką po trzy litry mleka i bułki. Potem zjadaliśmy zupę mleczną, a mama robiła kanapki do szkoły.
Duch samopomocy zachował się w osiedlu bardzo długo. Jeszcze dzisiaj bez problemu można poprosić sąsiadów o popilnowanie dzieci. Atmosfera była może nie jak w rodzinie, ale jak w przyjaznej zamkniętej społeczności. „Rower się stawiało idąc na obiad i po powrocie stał w tym samym miejscu” zapewniają nasze rozmówczynie. Wszyscy się znali i – jakby – czuli się za siebie wzajemnie odpowiedzialni.
– Jeśli nie powiedziałam komuś dzień dobry na ulicy, po chwili obrywałam burę od rodziców – śmieje się Ola – bo już wiedzieli o przewinie. Z drugiej strony sąsiadki dbały o mnie, kiedy złamałam nogę. Miałam ją w gipsie z pięć miesięcy, a było już ciepło, więc rodzice sprowadzali mnie na dół, gdzie siedziałam sobie w słońcu na krzesełku. Wszyscy przechodzący pytali, czy mi czegoś potrzeba. Później, kiedy zaczął się u mnie pojawiać mój przyszły mąż Zbyszek, sąsiadki już meldowały matce: „a wie pani, że tu taki chłopak się pojawia?”.
Relacje wśród mieszkańców osiedla zaczęły podupadać, kiedy upadł Wełnopol, a budynki przeszły w zarząd miasta. Pojawiali się ludzie z przydziałów komunalnych, którzy długo miejsca nie zagrzewali. Nie dbali o mieszkania, co mówić o sąsiedzkich kontaktach. Nasze rozmówczynie wspominają o paradoksie: konserwator pilnuje każdego detalu zabytkowych budynków, a ZGM kieruje do nich przypadkowych ludzi, którzy nie mają świadomości wyjątkowości Pelcerów i żadnego z nimi emocjonalnego związku.
Praca ciężka, wspomnienia piękne
Starsi częstochowianie pamiętają, że – jak większość zakładów – Wełnopol był odgrodzony od reszty świata murami, a wjazdu na teren broniła potężna brama z przyległą wartownią. Obcy musieli okazać się dokumentami, wytłumaczyć z celu wizyty i otrzymać przepustkę. Tak było do początków lat 70. Później bramę rozebrano, a u wejścia do osiedla pojawił się dekoracyjny murek z wypisaną na nim wielkimi literami nazwą zakładu. Kontrole oczywiście nadal obowiązywały, ale odbywały się w innych miejscach. Oczywiście mieszkańcy fabrycznych domów byli doskonale znani wartownikom i wchodzili „na piękne oczy”. Gorzej było z wyjściem.
– Kończący zmianę pracownicy (kobiety stanowiły większość), byli kontrolowani, czy nie wynoszą przędzy albo innych półproduktów – mówi Ola. – Otwierali torby, których zawartość sprawdzano, pracownice wartowni szybko przesuwały ręce po ubraniach i ciałach. Pamiętam, że jak czasami wychodziłam po mamę, czekałam czasem i 20 minut, nim wyszła.
Mówiło się, że pracujące przy wełnie prządki miały ręce i twarze delikatne jak damy. To od lanoliny zawartej we włóknach. Oczywiście nie tego runa przed czesaniem, jakie wstępnie segregowane było w sortowni. To miało zanieczyszczenia kaleczące ręce, powodowało alergie.
– Praca fizyczna w zakładzie nie była łatwa – dodaje Basia. – Szczególnie w farbiarni. Do przychodni lekarskiej ciągle przychodziły pracujące tam kobiety z rozmaitymi objawami zatrucia, uszkodzenia śluzówek agresywnymi składnikami stosowanych farb.
Zła historia
Dawni pracownicy niezmiernie żałują Wełnopolu. Nawet ci, którym wypadło pracować w zakładzie w czasie okupacji. W 1942 roku niemiecki koncern Hasag, pracujący na rzecz hitlerowskiej armii, wykupił Pelcery od francuskich właścicieli. Zorganizował w halach fabrycznych produkcję amunicji. Do niebezpiecznej pracy wykorzystywał Żydów z getta. Wśród nich był Honorowy Obywatel Częstochowy Zygmunt Rolat. Z jego inicjatywy na murze jednej z hal zawisła tablica pamiątkowa przypominająca o tym bolesnym rozdziale historii Pelcerów. Przypomnijmy, że w Hasagach: Pelcery, Stradom i Warta pracowało jednorazowo do 10.000 Żydów. Przeżyło wojnę nieco ponad 5.000, w tym 1.518 częstochowian.
– Pamięć o tych wydarzeniach była i wcześniej wśród mieszkańców osiedla – komentuje Basia. – Jeszcze w liceum wypożyczyłam wspomnienia Jerzego Einhorna „Wybrany, aby żyć”. Nie mogłam jednak przeczytać tej książki całej. Jej treść była zbyt dotkliwa. Mimo że trochę o tej fabryce amunicji słyszałam od ojca.
Ojciec przed wojną pracował jako inżynier w laboratorium wdrażającym amunicję dla wojska. Po wojnie został skierowany do Częstochowy z misją przestawienia Pelcerów z zakładu zbrojeniowego na włókienniczy. Zetknął się wtedy z rzeczywistością fabryki wykorzystującej żydowskich niewolników. Po oczyszczeniu hal z amunicji i materiałów wybuchowych używanych do jej produkcji, zakończył misję wicedyrektora Wełnopolu. Powierzono mu dyrekcję Fabryki Pomocy Naukowych.
Pelcery na dwóch kółkach
Sensacyjny i radosny wątek historii zakładu – to patronowanie przez Wełnopol sportowi żużlowemu. W końcu nazwa KS Włókniarz Częstochowa zobowiązywała.
– Koło internatu uczennic Zespołu Szkół Włókienniczych (bo i taki działał, a uczennice miały praktyki w Wełnopolu) – był cały kompleks garaży – wspomina Ola. – W latach 70. i 80. korzystali z nich żużlowcy Włókniarza. Rzeczą normalną było spotkać na ulicy Jurczyńskiego, Cieślaka czy Gołębiowskiego. Ten ostatni mieszkał zresztą w bloku, gdzie jest sklep. Pamiętamy jego uroczysty pogrzeb, który w osiedlu się zaczynał. Cieślak dla odmiany ożenił się z naszą koleżanką z Pelcerów. Był Czerny, który jeździł tutaj i zginął tragicznie. Przed zawodami zjeżdżali tu wszyscy, rozgrzewali motory przed garażami, czasem robili treningowe kółka na parkingu i po uliczkach osiedla. Zakład z kolei, w dniu zawodów podstawiał na placu autobus, nazywany przez nas „stonką” i nim byliśmy dowożeni na stadion.
To był zresztą czas, kiedy o żużlowcach (piłkarzach, siatkarzach) mówiło się z dumą „nasi chłopcy”. Bo właśnie mieszkali obok nas, żenili się z naszymi dziewczynami, karierą sportową wiązali się z klubem na długie lata. Można ich było spotkać w sklepie, na spacerze, zagadnąć, pogadać. Nie to, co dziś: sezon w drużynie i już gdzie indziej, gdzie lepiej płacą.
Upadek Wełnopolu, upadek Pelcerów
W 1995 roku wygasła produkcja. Mieszkania przeszły w zarząd ZGM, ale parę do ogrzewania mieszkań dostarczał syndyk Wełnopolu. W 1999 roku narzucił horrendalne ceny za tę usługę. Lokatorzy pelcerowskich domów zmuszeni zostali nawet do zorganizowania akcji protestacyjnej w Urzędzie Miasta (miasto proponowało, żeby ogrzewali mieszkania żeliwnymi „kozami”!). Stali się wtedy bohaterami filmowego reportażu w TVN-ie. Protest przyniósł korzystne rozwiązania, wprowadzono ogrzewanie elektryczne. Niestety ostatnio znów wypada ono drogo, a ogrzewać trzeba ostro. Dziewiętnastowieczne mury nie trzymają ciepła, tymczasem ocieplać ich nie można, bo konserwator zabytków nie pozwala.
– Przyczyniliśmy się też wkrótce jako społeczność do nadania fabrycznej ulicy imienia Filomatów – mówi Zbyszek, mąż Oli. – Bo wcześniej całe osiedle miało jeden: 1 Maja 19, a potem były numery bloków, w nich dopiero mieszkań. Kiedy zgłosiliśmy problem, Urząd Miasta chciał zmienić nazwę ulicy na Bawełnianą. Kuriozalnie, bo przecież Wełnopol – jak sama nazwa wskazuje, nic wspólnego z bawełną nie miał.
Już po roku 2000 w osiedlu kanalizacja została wyremontowana i uzupełniona, pojawiły się nowe latarnie, ostatnio położono chodniki. Cywilizowaniu tego zamkniętego ternu pomogło pojawienie się Urzędu Skarbowego. Choć mogłoby przynieść więcej korzyści. Państwowa instytucja ma c.o. z miejskiej sieci – w domach już instalacji miasto założyć nie chce. Z kolei przy planowaniu kanalizacji wykonawca nie chciał słuchać zasiedziałych mieszkańców. Zrobił po swojemu i dziś po większych deszczach stoją kałuże. Za to prywatny już właściciel niskich budynków fabrycznych przy wjeździe w ulicę Filomatów zmodernizował i podwyższył o piętro i dziś prezentują się bardzo godnie.
– Tereny pofabryczne dość długo pozostawały w zaniedbaniu – ocenia Zbyszek. – Syndyk wynajmował hale na przeróżną działalność. Przeważnie chyba krótkoterminową. Użytkownicy niezbyt dbali o budynki, które coraz bardziej się degradowały. Zamieniały się w urbexy penetrowane przez fotografów, którzy zamieszczali w social mediach katastrofalne zdjęcia.
Przez kilka lat budynki części produkcyjnej Pelcerów wykorzystywał producent jeansów. W innych działała wytwórnia masy jajowej. Była też jakaś firma logistyczna – przez osiedle przejeżdżały dziesiątki TIR-ów, które parkowały później między halami, po drodze rozjeżdżając jezdnie i trawniki. Nawet był pomysł, żeby wyciąć stare kasztany utrudniające ich skręt na skrzyżowaniach.
Powoli idzie nowe
W zabytkowej hali tuż przy murze, w sklepie z meblami czuć było wilgoć i podłoga uginała się pod nogami. Dziś tego budynku już nie ma. Za to za wyburzanym murem odsłonił się widok na inną halę. Ściany zostały wypiaskowane, a to znaczy, że ktoś realizuje tam jakiś plan długoterminowy.
Jakoś wkrótce po tym czasie, kiedy Pelcerami zainteresował się Zygmunt Rolat, pojedyncze hale i budynki obsługi dawnego zakładu zaczęły być restaurowane. Teraz pojawili się tam nowi inwestorzy, którzy kilkanaście tysięcy metrów kwadratowych terenu Wełnopolu wykupili i zaczęli porządkować. To oni wypiaskowali ceglane mury zabytkowego budynku produkcyjnego. Wewnątrz pozostawili dziewiętnastowieczne elementy wystroju. Obecnie bracia Przemysław i Marcin Stryczakowie szukają najemców, którzy podzieliliby ich miłość do retro industrii.
Okazuje się jednak, że osiedle żyje swoim życiem. Jego mieszkańcy nawet nie wiedzą, co dzieje się na terenie dawnej fabryki. Kiedyś strach było tam chodzić.
– Widzimy wyburzanie ogrodzenia zakładu od ul. 1 Maja, powstający parking – komentuje Ola. – To rodzi nadzieję, bo możliwości rozwojowe tego kompleksu są ogromne. Zaczynamy wierzyć, że w dawnych halach powstaną restauracje, kawiarnie, galerie, klub fitness, może trzymające poziom sklepy. Na razie informacje o pierwszych tego typu poczynaniach mamy z mediów… i z plotek. Byłoby znakomicie, gdyby rozmiłowani w przeszłości inwestorzy zechcieli korzystać z naszej wiedzy o Pelcerach, może nawet podpowiedzi czy opinii. W końcu będziemy sąsiadami. Pan Mączyński, skarbnica wiedzy o fabryce i osiedlu, już nie żyje. My jednak też mamy swoje do powiedzenia.
Świta nadzieja
Nadzieje, ale i lęk zarazem, budzi zapowiadana inwestycja drogowa. Szeroka droga średnicowa łącząca rondo z ul. Krakowską pobiegnie niedaleko od domów mieszkalnych Pelcerów. Może będzie większy hałas i zanieczyszczenia powietrza. Z drugiej strony, do ronda ul. Mickiewicza jest dość daleko, a buforem jest spory pas zieleni. Dogodność połączenia i dostępność parkingów może zwiększy zainteresowanie inwestorów terenami pofabrycznymi.
Jeśli tam powstanie zapowiadane centrum gastronomiczne, rekreacyjno-handlowe, to i klimatyczne domki popelcerowskie mogą zainteresować zamożnych lokatorów. Wykupienie mieszkań od ZGM wyrugowałoby przypadkowych najemców komunalnych. Łatwiej byłoby wtedy stawiać warunki administratorowi, który w tej chwili nie interesuje się nazbyt losem zabytkowego osiedla. Wybite okna w klatkach schodowych powodują, że hula tam wiatr. Drewniane schody od dawna nie były konserwowane – trzeszczą, jakby miały się rozpaść. Trawniki w okolicy Urzędu Skarbowego są rozjeżdżone przez samochody.
– Udało się nam z ogrzewaniem i z nazwą ulicy – mówi Zbyszek. – Jako społeczność mamy swoją siłę. Gdyby zwiększona została ona przez nowych właścicieli mieszkań, z osiedla Pelcery naprawdę można by zrobić mały Nikiszowiec, wizytówkę miasta i świadectwo troski władz o materialne pamiątki przemysłowej świetności Częstochowy.
Tadeusz Piersiak, fot. AK
Czytaj także: Pelcery. FABRYCA szanująca historię