Paweł Łowicki Band wystąpił w sobotę w Ośrodku Promocji Kultury „Gaude Mater”. Lider zespołu zamierzał początkowo dać jeden koncert w składzie trzyosobowym. Zagrał dwa razy: o godz. 17.00 i 19.00, przy czym i na wieczornym graniu sala OPK wypełniła się niemal w całości. Obydwa koncerty zakończyły się aplauzem i bisami.
– Wracamy do koncertowania po trzyletniej przerwie spowodowanej pandemią – mówił Łowicki witając publiczność.. – Nasz powrót wypada w tej samej gościnnej sali, na której zagraliśmy po raz pierwszy przed dziewięcioma laty pod hasłem „Ballada ma się dobrze”. Dziś ballada ma się jeszcze lepiej.
Miałem okazje rozmawiać z artystą kilka tygodni przed tym, nim Gaude Mater zaprosiło go do występu. Mówił, że są głodni kontaktu z publicznością, a równocześnie boją się, czy są jeszcze pamiętani. Obawy okazały się oczywiście płonne. Doskonale jednak oddają wrażliwość Pawła Łowickiego, którego na różnych etapach artystycznej aktywności wciąż z radosnym zadziwieniem poznaję na nowo.
Najpierw pojawił się na przełomie lat 80. i 90. w sali Wojewódzkiego Ośrodka Kultury przy ul. Ogińskiego. Miał 15-16 lat, chodził do „Plastyka”, pisał autorskie piosenki z bardzo dojrzałymi tekstami, grał na gitarze. Opiekowała się nim w grupie młodych recytatorów (w tym m. in. Magdalena Cielecka) Maja Engelking (wówczas Chadryś).
Pracując wtedy w WOK brałem z koleżanką popołudniowe dyżury. Dzięki temu poznałem wrażliwego młodego człowieka, którego talent i usilna praca doprowadziły do zdobycia nagrody w prestiżowym konkursie poezji śpiewanej „Olsztyńskie Spotkania Zamkowe”. Jak pamiętam, częścią nagrody było nagranie studyjne. W radiowym studiu jakiś geniusz powiedział młodemu bardowi, że niedostatki dykcyjne eliminują go ze świata estrady. Mimo, że jego utwory już funkcjonowały w śpiewnikach piosenek do śpiewania z gitarą, Łowicki zrezygnował z zabiegów o karierę. Potem zagarnęło go życie.
W 2014 roku do reaktywacji namówił go Robert Sękiewicz, kolega ze szkolnej ławy i pracownik OPK Gaude Mater. Z nagraniami Pawła Łowickiego przyszedł do dyrektora swojej instytucji. Akurat ja byłem nim wtedy i natychmiast przyklasnąłem pomysłowi zorganizowania koncertowego powrotu. Doszło do niego, mimo że z Robertem musieliśmy jeszcze tłumaczyć artyście, że funkcjonuje wiele sław różnych nurtów muzycznych, które mają dykcyjne niedoskonałości. Że swoje tak interesujące piosenki wesprze ciepłą osobowością. Oraz umiejętnością współpracy. Bo współtwórcą indywidualności Paweł Łowicki Band był znakomity gitarzysta Robert Gliński. Rodził się zespół – jak każdy mutował i zmieniał skład. Paweł doskonalił grę na gitarze, brał lekcje śpiewu. Z kolegami nagrali dwie płyty: „Do zobaczenia” (2014) i „Tylko czas” (2018). Coraz więcej koncertowali, już także poza Częstochową. Wtedy przyszła pandemia.
Sobotni koncert w Gaude Mater pokazał, że ta przerwa tylko wzmocniła Band. Zespół wystąpił w składzie: Paweł Łowicki – wokal, Kamil Kosior – piano, Robert Gliński – gitary, oraz gościnnie Dominika Bąbelewska – wokal i Tomek Holewa – cajon. Doświadczeni instrumentaliści (grający również w innych składach) wykorzystywali każdy aranżacyjny oddech na demonstrowanie warsztatowego kunsztu. Szczególnie cieszył publiczność Gliński, przebiegając po strunach, i dużej gitary akustycznej, i mandoliny, i ukulele. Dominika Bąblewska pięknie wzbogacała wokal lidera swoimi wtórami i wokalizami. Sam Łowicki głosowo dojrzał, brzmiał ciepło i pociągająco, a na scenie czuł się jak prawdziwy showman, sypiąc dowcipnymi zapowiedziami, angażując słuchaczy do wspólnego śpiewania. Odzew był gromki i dość powszechny (jesteście lepsi niż ci z godz. 17. – słyszeli ci z 19.)
Na program koncertu złożył się przegląd hitów Bandu z obydwu płyt, piosenek, które witane były oklaskami i odśpiewywane wspólnie. Na wyklaskane bisy zabrzmiał najpierw utwór „Wybacz” („Hiszpanka”), a później „Anioły”. Wreszcie publiczność zlitowała się nad muzykami, którzy przecież mieli w palcach i głosach dobrze ponad trzy godziny dwóch występów. Czekała jednak w korytarzu OPK z gratulacjami dla artystów, aż ci, po krótkim odpoczynku, otarciu potu z czoła, wyjdą do fanów.
Tadeusz Piersiak
Czytaj także: „Klaps! 50 twarzy Greya” Teatru Polonia na scenie częstochowskiego Klubu Politechnik