„Cudowne” miały być opowieścią o naszym mieście z diagnozą częstochowskości w tle, lustrem, w którym się przejrzymy. Okazały się zbiorem anegdot oprawionym w ładne obrazy i znakomitą muzykę. Jak zawsze niezawodną wartością są nasi aktorzy – na ile materia im pozwala. Ponad wszystko jednak jest muzyka Magdaleny Sowul.
W piątkowy wieczór częstochowianie mieli pierwszą okazję do obejrzenia nowej propozycji częstochowskiej sceny. „Cudowne” przygotowywane były niemal na oczach miłośników naszego teatru. Pomysł zbudowania takiej opowieści analizującej fenomen częstochowskości ogłoszony został bowiem mediom na pierwszej konferencji prasowej sezonu. Podobnie jak autorki: Daria Sobik – dramaturżka oraz Pamela Leończyk. Podkreślano, że specjalizują się w takich społecznych obrazach, mają w dorobku wysoko ocenioną „Tęsknicę” – obraz społeczności wsi, której nie ma – przygotowaną dla Teatru Powszechnego w Warszawie. Obie twórczynie świetnie wykształcone i już utytułowane. Zapowiedziały one, że budując nową – częstochowska narrację, będą rozmawiać z mieszkańcami, szukając ich obrazu rodzinnej miejscowości.
Pytały dziennikarzy, pisarzy, historyków i filmowców, a także aktorów, których zaprosiły do współpracy. Pokazały, że są bardzo miłe, zainteresowane, że potrafią słuchać. Otrzymały relacje o wybitnych częstochowianach, którzy w przeszłości budowali substancję i tworzyli mentalność tego miasta – w końcu wciąż jednego z największych w Polsce. Usłyszały oczywiście o ideowym rozbracie, gdy w cieniu Jasnej Góry od lat rządzi lewica. Dowiedziały się o klątwie polegającej na tym, że tak wielu dobrze wykształconych absolwentów liceów i techników, wybiera na dalszą edukację większe ośrodki akademickie – potem już z dyplomami nie wraca.
Poznały straszące zaniedbaniem pamiątki po przemyśle włókienniczym, który do dziś rodzi ból tych, co w rozpadających się fabrykach pracowali. Wszystkie te opowieści obudziły sentymenty wspominających i budujących refleksje o domniemanym duchu zbiorowym częstochowian. Tak usilna praca twórczyń nad diagnozą naszego miasta zrodziła ogromne oczekiwania wobec rodzącego się spektaklu.
Otrzymaliśmy kryminał, w którym realizują się dwa równoległe śledztwa: w sprawie kradzieży Cudownego Obrazu z Jasnej Góry oraz ucieczki papugi należącej do częstochowskiej wróżki. Prowadzi je detektyw Majkel grany przez Michała Kulę. Osiową postacią jest chyba jednak Damazy (Antoni Rot). To nawiązanie do niesławnej pamięci paulina Damazego Macocha, złodzieja precjozów z Cudownego Obrazu, rozpustnika i mordercy, osądzonego w 1912 roku. Jego proces przyćmił popularnością wieści o tragedii Titanica. Na scenie pojawiają się również: Teresa Dzielska (Jasnowidzka), Sylwia Warmus (Hanna – kochanka Damazego), Waldemar Cudzik (Wacław – zamordowany kuzyn Damazego) i Agnieszka Łopacka ((Magdalena – fanka „Rakowa”). Nie zapominamy o Agacie Ochocie-Hutyrze – Marii, która w drugim akcie objawia swoja boską postać.
To jednak Czesława Monczka (Narratorka) pojawia się pierwsza na scenie, zaczynając spotkanie z publicznością kwestią: „Nie lubię tego miasta!” przyjętą śmiechem widzów. Jak się dowiadujemy, chodzi o to, że tu się wierzy za bardzo albo nie wierzy w nic. Po chwili dowiadujemy się, że skradziono Obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na tę wieść zbiegają się wszystkie postaci spektaklu. Realizuje się wątek Damazego i jego kochanki, którą zakonnik wydaje dla kamuflażu za swojego kuzyna Macocha (personę dość szemraną), którego wkrótce morduje. Historia o obrazoburstwie – które wstrząsnęło Polską – wiarołomstwie i zbrodni zderza się z … zaginięciem papugi. W każdym razie w obydwu sprawach dzielny detektyw prowadzi równoważne śledztwa. Rzecz cała na dokładkę dzieje się w nieokreślonej współczesności.
Czemu służy uwspółcześnienie wątku zbrodni Macocha? Stwierdzeniu, że i na szklanej górze Dobra czaić się może niewysłowione Zło? Dlaczego Matka Boska i Papuga ustawione zostały w jednym szeregu? Czy strata człowieka i związany z nią żal nie podlegają wartościowaniu? Skąd w opowieści o Bogu i zbrodni wzięła się kibicka wierząca w mistrzostwo Rakowa i jasnowidzka dająca wiarę kartom tarota? Czy każda wiara powinna być traktowana z równym szacunkiem?
Poza tym – a może przede wszystkim – gdzie ta Częstochowa? Jasna Góra to nie miasto, a zwyrodnienie Macocha mogło się narodzić w dowolnym rodzącym okazje miejscu. Czy jeśli Częstochowa jest szczególnie antyklerykalna, to stało się to za sprawą jednego zbrodniczego zakonnika? Czy jeśli w drugiej części spektaklu Majkel spowiada się Matce Boskiej ze swojego uwielbienia dla Kirka Douglasa, to wyznacza to jakoś jego częstochowskość?
Duet detektywa i Matki Bożej przywołuję jednak z całą przyjemnością. To chyba najpiękniejsza scena całego spektaklu: intymna, szczera, bezpretensjonalnie najzwyczajniej – wzruszająca. Rozmawiająca para wykadrowana jest najzwyklejszym żółtym snopem światła reflektora. Po zupełnie przeciwnej stronie emocji jest Agnieszka Łopacka tańcząca transowo na stole (piękna forma plastyczna) i powstrzymywana od upadku przez koleżanki.
Wizualnie piękny jest finał, którego (jak i stołu) urodę zawdzięczamy scenografce Magdzie Musze. Niemal transparentna, podświetlana LED-ami rama (z której wykradziono obraz) znów wypełnia się Matką Boską w płaszczu – bogato zdobionym, ale malarskim wręcz pięknym. Zmierzający ku finałowi spektaklu aktorzy rozdzierają tę ramę i wysuwając ją ku publiczności, rozsuwają szeroko. Mieszczą się w niej wszyscy.
Mówią o jedności, usuwaniu podziałów ze względu na religię, światopogląd, płeć itd. Jakże słusznie, jakże szlachetnie! Szkoda, że deklaratywnie, bo trudno idee te widzieć zakorzenione we wcześniejszym spektaklu.
Zmierzając również ku finałowi, trzeba powiedzieć jeszcze jedno. Powiedzieć bardzo mocno: spektakl muzyką stoi – momentami naprawdę cudowną. Dwie jazzowe wokalizy napisane (i chyba też zaśpiewane) przez Magdalenę Sowul zasługują na utrwalenie ich na jakiejś płycie.
Tadeusz Piersiak, fot. Teatr im. Mickiewicza, Piotr Dłubak
Czytaj także: Wojciech Siudmak „Omnis”. Ok. 400 osób stawiło się na wernisażu w Miejskiej Galerii Sztuki